Armenia 2010 cz. III
Copyright (c) 2010,
2011 by Radosław Botev
<<<<<<----- Wróć do początku
relacji z podróży na Zakaukazie
Eczmiadzyn i Zwartnoc
Kolejnego dnia pobytu w Armenii udałem się do
Eczmiadzyna - pierwszej historycznej stolicy Ormian, położonej około
20 kilometrów na zachód od Erywania. Zdezelowana marszrutka z
warkotem silnika ruszyła z parkingu przy Movses Khorenatsi Poghots
na zachodnich przedmieściach Erywania i po kilku minutach wyjechała
na szeroką szosę do Eczmiadzyna. Po drodze mija się stanowisko
archeologiczne Zwartnoc, jednak w poniedziałki kompleks
tamtejszych ruin jest zamknięty dla zwiedzających. Dlatego w
pierwszej kolejności zmuszony byłem odwiedzić Eczmiadzyn, a
dopiero kolejnego dnia, przed dalszą podróżą na północ kraju, wrócić
jeszcze do Zwartnocu. Eczmiadzyn jest świętym miastem
kościoła ormiańskiego i siedzibą Patriarchy Wszystkich Ormian.
Katedra w Eczmiadzynie, której powstanie datuje się na początek IV wieku naszej ery, jest najstarszym kościołem w krajach byłego Związku Radzieckiego. Nie ma się zresztą czemu dziwić: Armenia jako
pierwsza przyjęło chrześcijaństwo za oficjalną
religię państwową - już na początku IV wieku ormiański król Tridates III jako pierwszy w historii władca przyjął
chrześcijaństwo. Stało się to impulsem do intesywnego rozwoju
kultury Ormian - na potrzeby przekładu Biblii powstał bowiem używany
do dziś alfabet ormiański, wzniesiono wówczas wiele kościołów i
rozkwitła sztuka sakralna. Kres intensywnemu rozwojowi kultury
Ormian nastąpił dopiero w 451 roku, kiedy to Armenia po
przegranej wojnie dostała się pod panowanie perskie. Mimo wielu
wieków panowania obcych mocarstw Apostolski Kościół Ormiański przetwał i jest dziś dla wielu Ormian
nieodzowną częścią ich kultury. Sama katedra nie prezentuje się
zbyt okazale - w porównaniu z katedrami w miastach europejskich
jest to raczej średniej wielkości kościół,
jednak świadomość siedemnastu wieków
tradycji ormiańskiej wspólnoty religijnej sprawiała, że mimo
wszystko było dla mnie w tym miejscu coś magicznego i
niepowtarzalnego. Kilka kilometrów przed Eczmiadzynem, na trasie do
Erywania, leżą ruiny wczesnośredniowiecznej katedry w Zwartnocu, podobnie jak sam Eczmiadzyn wpisane na
listę światowego dziedzictwa kultury UNESCO. Powstanie
katedry datuje się na połowę VII wieku naszej ery - po
trzęsieniu ziemi w 930 roku, a następnie dziesięciu
wiekach wykorzystywania kamiennych ruin jako budulca dla
innych ormiańskich świątyń, niewiele zachowało się do
naszych czasów. Uważa się jednak, że katedra miała okrągły
kształt i zwieńczona była wysoką na 45 metrów kopułą. W Erywaniu
znajduje się nawet kościół, będący repliką katedry. Na miejscu
dawnej katedry w Zwartnocu stoi dziś widoczny na zdjęciu szereg
kolumn, zdradzających wpływy grecko-rzymskiej
architektury. Jest to częściowa rekonstrukcja, wykonana sto lat
temu przez ormiańskiego architekta Torosa Toramaniana, pracującego
przy zapoczątkowanych tu wówczas wykopaliskach archeologicznych.
Podobnie jak w Garni, tak i tu od razu rzuca się w oczy ciemna
barwa murów świątyni - najwyraźniej do jej budowy również
wykorzystano powszechne w Armenii skały magmowe. Spacerując
wśród kamiennej kolumnady nie mogłem jednak wyzbyć się poczucia
pewnego rozczarowania - w porównaniu ze znanymi mi
stanowiskami archeologicznymi z listy dziedzictwa UNESCO we
Włoszech, w Grecji czy w Turcji, jest tu tak naprawdę niewiele do
zobaczenia - ot, kilka kamieni z wyrzeźbionymi ornamentami i
zachowane kamienne schody dawnej świątyni. Obiekt ten
stanowi jednak pewną całość z pobliskim Eczmiadzynem i te dwa
miejsca wpisano na listę UNESCO łącznie jako świadectwo
wczesnych dziejów chrześcijaństwa. Jezioro Sewan
Wróciwszy
do Erywania, przesiadłem się do marszrutki zmierzającej na
północ, do miasta Sewan, leżącego nad jeziorem o tej samej
nazwie. Dla odciętej od morza Armenii jezioro to jest jedynym
większym akwenem wodnym, nie dziwi więc fakt, że do
nadbrzeżnych miejscowości w upalne letnie dni zjeżdżają z
całego kraju tłumy wczasowiczów. Przyjeżdżają tu jednak także i
Rosjanie - śpiewny język rosyjski usłyszeć można było niemal
wszędzie na plażach tej "armeńskiej riwiery" - jak miejscowi zwą
tutejsze kurorty. Z marszrutki wysiadłem jednak nie przed samą
plażą, ale w centrum zapyziałego miasteczka. Do brzegów jeziora było
stąd jeszcze dobre pół kilometra - a do klasztoru Sewanawank, który
był moim celem - jeszcze dobre półtorej godziny marszu. Kiedy po
długim marszu wzdłuż plaż
wypełnionych opalającymi się wczasowiczami skręciłem w
końcu w boczną ulicę, prowadzącą na wysunięty, piaszczysty
cypel, skinął na mnie jakiś
miejscowy taksówkarz: - Chocziesz otel'? -
zapytał po rosyjsku. Wprawdzie istotnie szukałem jakiegoś miejsca
na nocleg, ale nie bardzo chciałem płacić prowizję za
podwózkę raptem kilkusetmetrowego odcinka i wskazanie hotelu,
który w ostateczności mogę znaleźć sam. - Niet, mnie nicziewo nie nużna - usiłowałem zbyć natręta, a ten dalej swoje - że
pokaże mi hotel, że to niedaleko i tak dalej i tak dalej. -
Tak, ja wsiądę do tej twojej taksówki, a ty patom budiesz chotiet' dieńgi - zadrwiłem, dając do zrozumienia, że
przejrzałem jego zamiary. A ten mi na to, że właściciel hotelu to
jego kuzyn, że żadnej prowizji nie będzie i ple, ple, ple. W końcu
dałem za wygraną: - Charaszo, pajechali! - machnąłem
ręką i wsiadłem do zdezelowanej taksówki. Dojechaliśmy na skraj
plaży - dostałem tutaj miejsce w prowizorycznym baraku bez łazienki
za 10000 dramów za noc. Czy przepłaciłem? Czy w cenie noclegu
zawarta była jednak prowizja dla uczynnego kuzyna właściciela
"hotelu"? Jeśli nawet, to sądziłem, że pewnie niewiele - jakiej ceny można się
spodziewać dla cudzoziemca w jednym z największych kurortów w kraju
bez rozbudowanej infrastruktury turystycznej? Wprawdzie kwatera
zdecydowanie nie była warta swojej ceny, mialem jednak stąd bardzo
blisko do klasztoru Sewanawank, a marsz z powrotem do miasta w
poszukiwaniu noclegu nie bardzo mi pasował, więc po namyśle
postanowiłem się zgodzić. Do klasztoru Sewanawank,
położonego na szczycie wzgórza wiodą kręte, kamienne schody.
Klasztor znajdował się niegdyś na przybrzeżnej wysepce, jednak w
czasach Związku Radzieckiego ktoś wpadł na pomysł, żeby
zbudować elektrownię wodną na wypływającej z jeziora rzece Hrazdan -
skutkiem tej inwestycji było obniżenie się lustra wody o ponad 20 metrów, a wysepka połączyła się ze stałym lądem cienką,
piaszczystą mierzeją, porośniętą dziś młodym sosnowym lasem. Ze
szczytu wzgórza wciąż jednak rozciąga się przepiękny widok na
jezioro Sewan. Według inskrypcji odnalezionej w jednym z budynków
kompleksu klasztornego, budowle wzniesiono w tym miejscu staraniem księżniczki Mariam, córki późniejszego króla
Armenii Aszota I, w drugiej połowie IX wieku, kiedy Armenia wciąż
opierała się przymusowej islamizacji przez Arabów. Częściowo
zrekonstruowany w latach 50. XX wieku kompleks klasztorny składa się
między innymi z dwóch - widocznych na moim zdjęciu - kamiennych
kościółków. Zachowały się też pozostałości narteksu
(zwanego w Armenii gawitem) - rodzaj przedsionka na planie
kwadratu, wspartego tu niegdyś drewnianymi kolumnami, które nie
zachowały się do dziś. Kiedy wracałem ze wzgórza, znowu zagadnął
mnie jakiś miejscowy przewoźnik: - Taxi nie
budiet? Typek zadał mi to samo pytanie jeszcze kilka razy,
kiedy szedłem na obiad do położonej przy wzgórzu restauracji i
wracałem potem do mojego baraku przy plaży. Ostatnim razem zapytał, wyraźnie zrezygnowany: - A zawtra taxi nie budiet? - Możno budiet - uciąłem, nie mogąc
przecież wykluczyć, że nie znajdę następnego dnia tańszego transportu.
Galeria zdjęć - jezioro Sewan
i klasztor Sewanawank (kliknij, żeby
powiększyć)
|
|
|
|
Przejdź do dalszej części relacji z
podróży na Zakaukazie ->>>>>>>>>
|