Samolot linii AnadoluJet - spółki zależnej Turkish Airlines - wylądował na rozgrzanej w słońcu płycie krajowego lotniska w Mardinie we wschodniej Turcji. Było blisko 45 stopni w cieniu i przejście nawet krótkiego, stumetrowego odcinka od samolotu do hali przylotów było sporym wyczynem. Teraz tylko 20 minut jazdy nieklimatozywną taksówką i znalazłem się w historycznym centrum Mardinu.
Początkowo planowałem dotrzeć do tego miejsca z samego rana - niestety plany pokrzyżowały mi linie lotnicze Pagasus, które w ostatniej chwili odwołały lot ze Stambułu do Mardinu, skutkiem czego musiałem zmienić trasę i przesiąść się na samolot AnadoluJet na lotnisku w Ankarze. Miałem zatem tylko kilka godzin, aby rozejrzeć do Mardinie.
Zatrzymałem się w hotelu Dara Konagı - mieszczącym się w tzw. konaku - starym kupieckim domu, których pełno w tej części Turcji. Takie domy widoczne są też przy głównej ulicy Mardinu - na pierwszym zdjęciu po prawej stronie.
Mardin - jak przystało na miasto położone od wieków niejako na rozdrożu - najpierw na rubieżach Imperium Rzymskiego i starożytnej Mezopotamii, teraz na krańcach Republiki Tureckiej u wrót Bliskiego Wschodu (granicę syryjską oddziala od miasta dystans ledwie 30 km) - był i jest miastem targowym. Chociaż u podnóży cytadeli, wokół której skupiło się historyczne centrum, rozciąga się już dzisiaj nieciekawe, nowoczesne miasto, to w wąskich uliczkach starówki nadal znajdziemy tradycyjne arabskie suki.
Spacer uliczkami Mardinu zaliczam oczywiście do udanych, chociaż z drugiej strony spodziewałem się, że miasto będzie miało jednak nieco bardziej prowincjonalny charakter. Trochę brakowało mi tu poczucia wizyty w odległym miejscu - gdzieś „poza światem”. Na takie atrakcje musiałem poczekać jeszcze jeden dzień - na podróż do sąsiedniego Midyatu.
Tymczasem pozostawało mi pospacerować sobie wśród suków Mardinu, poobserwować ludzi handlujących warzywami i owocami wprost z przydrożnych straganów, usiąść na tarasie jednego z konaków i podziwiać rozciągającą się w dole panoramę spalonych słońcem równin Mezopotamii.
Bo Mezopotamia to także część Turcji. Pradawne rzeki Eufrat i Tygrys, zanim popłyną nawadniać iracką pustynię, biorą swój początek właśnie w górach Anatolii. Mardin miał się okazać początkiem wędrówki właśnie po tym regionie - po tureckiej Mezopotamii.
W samym Mardinie natknąłem się jeszcze na meczet Latifaye, widoczny na dwóch ostatnich zdjęciach w galerii poniżej.
Galeria zdjęć - Mardin, stare miasto
(kliknij, żeby powiększyć)
Midyat
Do oddalonego o około 70 kilometrów Midyatu dojechałem małym busikiem z dworca autobusowego w Mardinie. Dotarłem wygodnie prosto do starego miasta - podobnie jak Mardin, także i Midyat składa się z dwóch części - współczesnego tureckiego miasta, jak też i labiryntu wąskich uliczek między kammiennymi murami.
W odróżnieniu jednak od stosunkowo tłocznego i tętniącego życiem Mardinu Midyat przywitał mnie opustoszałymi uliczkami i senną atmosferą prowincji. Gdyby nie lejący się z nieba lipcowy żar mógłbym długo rozkoszować się penetrowaniem zakamarków tego miasta.
Wydawałoby się, że architektura Midyatu powinna uwzględniać panujące tu upały. Po miejscu takim jak to - podobnie zresztą jak i po Mardinie spodziewałbym się znacznie wyższych murów, dzięki którym ulica skryłaby się w cieniu. Takie rozwiązanie widziałem na przykład w marokańskim Meknesie czy izraelskiej Jerozolimie. Okazuje się jednak, że w Turcji postawiono raczej na chłód wewnątrz domostw, które chronione są przed słonecznym żarem grubymi murami.
W obrębie starego miasta w Midyacie zlokalizowane są stare chrześcijańskie kościoły obrządku syryjskiego. Południowo-zachodnia Anatolia przez całe stulecia była bowiem zamieszkiwana przez ludność chrześcijańską. Dopiero u schyłku Imperium Osmańskiego w czasie I wojny światowej doszło na tym terenie do ludobójstwa Ormian i Asyryjczyków, skutkiem czego obecnie ponad 99% Turcji jest wyznania muzułmańskiego.
Niemniej kościoły w Midyacie - takie jak widoczny obok na zdjęciu Mor Ahisnoya - nadal istnieją i działają. Nie udało mi się niestety obejrzeć żadnego z nich od środka - prawdopodobnie budynki otwierane są tylko na czas nabożeństw.
W pewnym oddaleniu od midyackiej starówki znajduje się także chrześcijański klasztor, dokąd z racji panującego upału udałem się dopiero późnym popołudniem.
Galeria zdjęć - Midyat, stare miasto
(kliknij, żeby powiększyć)
Mowa tu o klasztorze Mor Hobil Mor Abrohom, przycupniętym na wzórzu poza miastem. Aby się tu dostać, trzeba pokonać około kilometrowy odcinek asfaltowej drogi wiodącej wśród pól uprawnych i winnic.
Niestety i tym razem nie miałem szczęścia - klasztor jest zamknięty dla zwiedzających, udało mi się wejść tylko na zewnętrzny dziedziniec - oznaczona wielkim krzyżem żelazna brama do wnętrza klasztoru jest zamknięta i wejść dalej już nie można.
W pobliżu Midyatu znajduje się jeszcze kilka takich klasztorów - są one jednak rozrzucone w promieniu nawet kilkudziesięciu kilometrów i tym razem nie było mi dane do nich dotrzeć. Kolejnego dnia miałem już ruszać do Urfy. O tym jednak na kolejnej stronie.
Galeria zdjęć - klasztor Mor Hobil Mor Abrohom w Midyacie
(kliknij, żeby powiększyć)