Wielki Boeing linii Ethiopian Airlines wyglądał dość surrealistycznie na krótkim pasie startowym niewielkiego lotniska Hahaya w pobliżu komoryjskiej stolicy Moroni. Celnik w hali przylotów wyłowił mnie i pozostałych trzech
białych podróżnych z ciemnoskórego tłumu pasażerów,
kazał wypełnić druczek imigracyjny, po czym zaprowadził
nas na sąsiedni terminal. Tutaj jeszcze tylko kontrola
paszportowa, opłata 30 EUR za wizę i mogłem opuścić lotnisko. Tylko
jak dostać się stąd do miasta, odległego o 20 kilometrów? Autobusów
na Komorach nie ma - są taksówki zbiorowe, ale
po dwudziestogodzinnej podróży z Polski z dwiemia
przesiadkami w Sztokholmie i Addis Abebie nie za bardzo
uśmiechało mi się teraz stać w tropikalnym słońcu na rozgrzanym
asfalcie w oczekiwaniu na busa. Zmuszony więc byłem skorzystać z taksówki.
Noclegi w Moroni
Komoryjski taksówkarz nie za bardzo wiedział, gdzie mnie zawieźć - nocleg miałem zarezerwowany w pensjonacie Farida Lodge na Rue de la Corniche, ale w pobliżu jest jeszcze pensjonat Faida, który wszyscy kojarzą z powodu wielkiego napisu na ogrodzeniu. Na właściwe miejsce trafiłem tylko dzięki nawigacji GPS w moim smartfonie.
Sam pensjonat Farida Lodge nie był szczególnie luksusowy - ot, miejsce do spania w pokoju ze spartańską łazienką bez ciepłej wody. Płaciłem tu aż 30 EUR za noc, ale lepsze warunki można na Komorach znaleźć co najwyżej w dużo droższych hotelach. A brak rozwiniętej bazy turystycznej na tych wyspach sprawia, że pensjonaty nie mają tu konkurencji i nie muszą zbytnio obniżać cen dla podróżnych.
Na filmiku obok szerzej przedstawiam pensjonat Farida Lodge.
Stary Port i Meczet Piątkowy w Moroni
Po południu wreszcze ruszyłem na
zwiedzanie Moroni. Pech chciał, że przyszło mi chodzić po mieście w strugach tropikalnego deszczu. Teoretycznie lipiec to na
Komorach pora sucha, ale główna wyspa archipelagu - Wielki Komor, zwana też z komoryjska Njazidja, ma swój specyficzny mikroklimat i tutaj niemal przez cały rok mogą padać ulewne deszcze. Mimo wszystko główna muzułmańska świątynia - Mieczet Piątkowy -
prezentowała się bardzo malowniczo na tle starego portu - małej zatoczki z mnóstwem rybackich czółen.
Dziś porcik ten używany jest najwyraźniej tylko przez miejscowych rybaków. Główny port wyspy, gdzie cumują wielkie kontenerowce położony jest nieco dalej, na obrzeżach Moroni.
Medyna w Moroni
W pobliżu portu znajduje się medyna - tutejsza starówka, pełna wąskich, ciemnych uliczek między starymi, obdrapanymi budynkami. Przydałaby się tu renowacja...
Nieprzypadkowe jest skojarzenie z historycznymi dzielnicami wielu arabskich miast, bowiem to właśnie Arabowie założyli Moroni. Arabscy kupcy i żeglarze pływali we wczesnym średniowieczu wzdłuż wschodnich wybrzeży Afryki. Z czasem rozkwitł tu handel z miejscowymi arfykańskimi ludami - powstała tak zwana cywilizacja suahili, a Moroni było ośrodkiem władzy wchodzącego w jej skład afrykańskiego królestwa Bambao. Później, w XIX wieku przybyli tu Francuzi, a Komory stały się ich kolonią. To właśnie z tej mieszkanki arabsko-suahilijsko-francuskiej wyrósł współczesny naród Komoryjczyków, a architektura Moroni jest świadectwem bogatej historii wysp. Sama medyna w Moroni oczekuje na wpis na listę światowego dziedzictwa UNESCO w ramach obiektu Historyczne sułtanaty Komorów.
Galeria zdjęć
(kliknij, żeby powiększyć)
Targ w Moroni
Poza starówką w Moroni warto odwiedzić
także lokalny targ i przyjrzeć się codziennemu
życiu mieszkańców.
Sprzedaje się tu owoce tropikalne, ale też - tak jak niemal wszędzie na świecie - chińskie produkty odzieżowe.
Targ znalazłem w centralnej części miasta na ulicy Boulevard Karthala przy murze starego muzułmańskiego cmentarza. Kojarzę jednak, że w mieście jest jeszcze jeden taki targ przy jednej z głównych ulic, na który natknąłem się w poszukiwaniu marszrutki do Mitsamiouli. W każdym razie to ten na Boulevard Karthala wydał mi się najbardziej malowniczy i klimatyczny...
Galeria zdjęć
(kliknij, żeby powiększyć)
Ulice Moroni
Chociaż
Moroni jest małym miasteczkiem, to jak na afrykańską stolicę
przystało, po głównych ulicach jeździ sporo
samochodów. Nowe marki samochodów
dziwnie kontrastują z nieco zaniedbaną zabudową miasta. Tu na zdjęciu obok widzimy nadmorską ulicę Mvouvou-djou przy minarecie Zawiyani ya Salmata Hamissi, kompleksu meczetu ze szkołą koraniczną w pobliżu starego portu.
Jeżeli miałbym jakoś opisać ulice Moroni, to niestety w pierwszej kolejności zwróciłbym uwagę na zalegające w wielu miejscach śmieci. Pod tym względem Komory nie są miejscem szczególnie przyjemnym do spacerów i musi się jeszcze wiele tutaj zmienić, zanim to wyspiarskie państewko przyciągnie turystów. Na razie mało kto w ogóle słyszał o tym zakątku świata...
Święto Niepodległości Komorów
Miałem szczęście - moja wizyta na Komorach
zbiegła się w czasie z miejscowym Świętem Niepodległości,
obchodzonym tu co roku 6 lipca dla upamiętnienia dnia oderwania się
Komorów od Francji w 1975 roku. Na głównym placu przed Pomnikiem
Niepodległości przemawia wówczas komoryjski prezydent, a
później organizowana jest defilada.
Na jednym z transparentów dostrzegam dwujęzyczny francuski-komoryjski napis informujący o narodowym święcie niepodległości. Język komoryjski, choć formalnie jest jednym z języków urzędowych Komorów, nie jest właściwie szeroko używany w oficjalnych kontekstach. To w zasadzie zespół dialektów o nieskodyfikowanym standardzie, dawniej uważanych za odmianę wschodnioafrykańskiego języka suahili. Rolę języka administracji nadal pełni na Komorach francuszczyzna, a komoryjski jest właściwie językiem prawie wyłącznie mówionym.
Galeria zdjęć
(kliknij, żeby powiększyć)
Przeciwko niepodległości Komorów
opowiedziała się swego czasu w referendum wyspa Majotta, która na skutek takiego
wyniku głosowania pozostała do dziś częścią Francji. Na Komorach nie
wszystkim to się podoba. W stolicy Moroni wisi wielki napis
nawołujący do uznawania Majotty jednak za część niepodległych dziś
Komorów:
Mayotte est comorienne et le restera a jamais - „Majotta jest komoryjska i taka pozostanie na zawsze”.
Na samej Majotcie jednak ludność wciąż opowiada się za pozostaniem we Francji, co jest zresztą zrozumiałe, biorąc pod uwagę lepszy poziom życia. Prawicowi majotyjscy politycy zwracają jedynie uwagę na nielegalną imigracją (również z pozostałych wysp archipelagu), która ich zdaniem zubaża Majottę.
Plaża w Moroni
Nadszedł czas i na plażę. Na północnych
przedmieściach Moroni znalazłem bodajże jedyną miejską plażę na
ogólnie skalistym, niegościnnym wybrzeżu. Na potrzeby stolicy ta
plaża w zupełności wystarcza, ale przyjechawszy w tropiki człowiek
chciałby też trochę poodpoczywać w cieniu palm, których tutaj jest
jak na lekarstwo.
To jeszcze jeden powód, dla którego Komory nie są znane nie tylko masowej, ale i indywidualnej turystyce. W istocie gdy spacerowałem ulicami Moroni, natknąłem się dosłownie na kilku zagranicznych gości - najwyraźniej tych najbardziej wytrwałych podróżników albo może wręcz podróżnych przyjeżdżających tu służbowo.
Mitsamiouli
Ponieważ oprócz stolicy zawsze
staram się odwiedzić w danym kraju coś jeszcze -
postanowiłem pojechać na północ wyspy, do miasteczka
Mitsamiouli, gdzie miałem nadzieję znaleźć dużo ciekawszą plażę niż
w Moroni. Tym razem za środek transportu obrałem taksówkę zbiorową - choć trochę się zeszło, zanim znalazłem właściwą, bo w Moroni nie ma jednego dworca, skąd odjeżdżałby cały transport.
Mitsamiouli okazało się sporawym jak na komoryjskie warunki miasteczkiem. Plaża w centrum szczególnie mnie jednak nie zachwyciła, postanowiłem więc przejść nieco dalej na północ, główną szosą, która obiega zresztą dookoła całą wyspę.
W poszukiwaniu ładnej plaży z palmami
kokosowymi przeszedłem pieszo jeszcze dobre kilka kilometrów. Dopiero tu, na samej północy
Wielkiego Komoru, mogłem zaznać zasłużonego relaksu na puściusieńkiej,
tropikalnej plaży. Żałowałem tylko, że akurat był odpływ i morze znacznie
się cofnęło, pozostawiając kuriozalnie szeroką łachę piachu przed stosunkowo płytkim w tym miejscu oceanem.
Plaża w Mitsamiouli znana jest też jako miejsce katastrofy lotu nr 961 Ethiopian Airlines w 1996 roku. Uprowadzony samolot runął do oceanu właśnie w pobliżu tej plaży, a katastrofę i późniejszą akcję ratunkową sfilmował jeden z plażowiczów.
Galeria zdjęć
(kliknij, żeby powiększyć)
Krajobrazy Komorów
Ostatniego dnia postanowiłem pokonać 20-kilometrowy
odcinek szosy łączący Moroni z lotniskiem w całości pieszo i po
drodze podziwiać krajobrazy Wielkiego Komoru. Najbardziej rzucającą
się w oczy charakterystyczną cechą archipelagu są czarne jak smoła
skały na wybrzeżach - znak, że Komory powstały w wyniku aktywności wulkanicznej.
Do dziś zresztą wulkan Karthala
wznoszący się nad Moroni uważany jest za jedynie chwilowo drzemiący.
Drugą
zaś charakterystyczną cechą komoryjskiego archipelagu, jest
zjawiskowe piękno tutejszej przyrody - niemal cała wyspa mieni się
soczystą zielenią kokosowych gajów.
Gdyby nie niespokojna historia Komorów
w ciągu ostatnich dziesięcioleci, wyspy te z pewnością byłyby równie
znanym celem turystycznych podróży, co Reunion czy Seszele. A tak -
turystów prawie tu nie ma, a Komory pozostają nieodkrytym klejnotem
Oceanu Indyjskiego...