
Martynika cz. II
Copyright
(c)
2008, 2009 by Radosław Botev
<<<<---- Przejdź do początku
relacji z podróży na
Martynikę
Pointe du Bout
Trzeci dzień pobytu na Martynice rozpoczął
się po raz kolejny od poszukiwania noclegu. W tym celu
przeprawiłem się promem z Fort-de-France do największego
kurortu turystycznego na wyspie - do Pointe du
Bout. Miejscowość ta leży na małym półwyspie
rozszerzającym się i rozwidlającym od strony morza. W małej zatoczce
u jego wybrzeży położona jest przystań jachtowa - tam też zawijają
promy z Fort-de-France. Miejscowość jest typowym
skomercjalizowanym ośrodkiem turystycznym - wszędzie aż roi się od
pensjonatów, kwater prywatnych, restauracji i sklepów z pamiątkami.
Kręci się tu też - rzecz jasna - wielu europejskich (głównie
francuskich) turystów. Bardzo fotogeniczny jest jednak zagajnik palm
kokosowych, oddzielający przystań od pełnego morza. Zatrzymałem
się w Hôtel de la Pagerie - najbardziej reprezentacyjnym,
ale poza sezonem wcale nie najdroższym hotelu w Pointe du Bout - za
dobę w jednoosobowym pokoju z prysznicem, klimatyzacją i
telewizorem płaciłem tu 55 euro, co nie było wysoką ceną w
porównaniu ze standardem tego miejsca. Hotel stoi w samym środku
miejscowości i nie sposób go przeoczyć - drogę wskazać może nie
tylko każdy miejscowy, ale też i z pewnością każdy turysta, który
zdążył się już rozejrzeć po okolicy.
Na południowych obrzeżach miasta leży niewielka,
piaszczysta Plage de l'Anse
Mitan. Nie zalicza się ona do szczególnie
reprezentacyjnych plaż Małych Antyli - żeby zobaczyć ładną
plażę na Martynice trzeba by było pojechać na południowe wybrzeża,
do Les Salines. Początkowo miałem to nawet w planach,
jednak konieczność ciągłego szukania zakwaterowania wymusiła
zmiany w harmonogramie wycieczki. Dlatego zamiast Les Salines
spędziłem trochę czasu właśnie na tej plaży, uwidocznionej na
zdjęciu obok. Od czasu do czasu z wody wyganiały mnie tylko
przelotne, dosłownie kilkuminutowe opady deszczu - ale to są
uroki podróżowania po Karaibach poza szczytem sezonu
turystycznego.
Poza wypoczynkiem na plaży w Pointe du Bout właściwie
nie ma co robić, dlatego po krótkim far niente nad morzem udałem się na
spacer do odległego o kilka kilometrów Trois-Îlets,
które odwiedziłem już poprzedniego dnia. Po drodze
przyglądałem się, jak też żyją mieszkańcy Martyniki - w tej
części wyspy większość z nich mieszka najwyraźniej w małych willach
z ogródkiem. Przy niektórych tutejszych domostwach rosną
bananowce, takie jak ten na zdjęciu z niedojrzałymi jeszcze
teraz owocami. Przy innych widziałem natomiast olbrzymie palmy
kokosowe - zapewne trzeba wówczas bardzo uważać, żeby nie zaparkować
samochodu pod domem, bo mogłoby się to skończyć przymusową wizytą u
blacharza. Z Pointe du Bout do Trois-Îlets można dojść dwiema
trasami - krótszą, ale mniej reprezentacyjną, za to wiodącą właśnie
wśród wspomnianych gospodarstw, a także okolic, do których nie
zaglądają turyści - oraz dłuższą, okrężną, ale dającą możliwość
podziwiania pagórkowatych krajobrazów południowej części wyspy. Żeby
dostać się na pierwszą drogę, trzeba z głównej trasy skręcić w lewo
około kilometra za Pointe du Bout. Druga trasa to po prostu główna
droga - ma ona tę zaletę, że wiedzie blisko Musée de la
Pagerie, o którym wspominałem przy opisie Trois-Îlets.
Krajobraz wyspy
w okolicach Pointe du Bout i Trois-Îlets podobny jest do tego
przy Sainte-Luce, jednak tutejsze pagórki porośnięte
są zdecydowanie bujniejszą roślinnością. Chociaż Martynika
na tle innych wysp archipelagu Małych Antyli jest
stosunkowo gęsto zaludniona, a co za tym idzie, także
zurbanizowana (w największym mieście Fort-de-France mieszka 135 tys.
osób), także i tu zachowały się dziewicze, tropikalne lasy, typowe
dla południowych Karaibów. Chociaż najbardziej spektakularne widoki
na wyspie kryją się w jej północnej części i miałem je oglądać
dopiero następnego dnia - nawet tu, na skomercjalizowanym
południu zrobić można zdjęcia, takie jak to obok. Patrząc na te
porośnięte bujną roślinnością wzgórza w oddali, nie mogłem oprzeć
się wrażeniu, że obraz ten dobrze odpowiada moim wyobrażeniom
o Wyspach Karaibskich - tropikalnym, egzotycznym raju, w
którym nie brak jednak również cywilizacji. Te dwie pozornie
sprzeczne rzeczy zdają się tu przenikać, łączyć w harmonijną
całość. O ile tylko przybywający tu
podróżnik roztropnie oddali się od komercyjnych ośrodków
i nie da się zmieszać z tłumem francuskich i
niemieckich wczasowiczów, odnajdzie tu upragniony spokój i
wypoczynek.
Saint-Pierre
Przedostatniego dnia
mojego pobytu na Martynice udałem się na północ - ku
górzystemu interiorowi wyspy. Po raz kolejny przeprawiłem
się promem do Fort-de-France, po czym taksówką zbiorową dostałem się
do Saint-Pierre - drugiego pod względem wielkości
miasta na Martynice i dawnej stolicy wyspy. Tutejsza
architektura przypomina tę z Fort-de-France - te same niskie
zabudowania z urokliwymi balkonami, parapetami i zadaszeniami -
typowa kolonialna architektura francuska. W pogodny dzień z
tutejszej plaży rozciągają się widoki na najwyższy szczyt Martyniki
- drzemiący wulkan Montagne Pelée. Jego ostatnia
erupcja w 1902 roku spustoszyła północną część wyspy, w tym
miasto Saint-Pierre, które nigdy potem nie odzyskało już
swojej dawnej świetności. To właśnie temu tragicznemu
wydarzeniu Fort-de-France zawdzięcza swój rozwój - dawna
stolica wyspy nie nadawała się już do pełnienia swojej funkcji. W
mieście do dziś straszą spalone ruiny niektórych, od stu lat
nieodbudowanych domów.
Chcąc bliżej przyjrzeć się wulkanowi albo nawet wybrać
się na pieszą wspinaczkę (obecnie wulkan przeszedł w fazę
uśpienia i chwilowo nie zagraża turystom) należy udać się
jednak do sąsiedniej miejscowości - do Morne-Rouge u samych stóp
góry. Z Saint-Pierre kursują tam co jakiś czas taksówki
zbiorowe. Ponieważ długo nie mogłem się jednak doczekać na
transport, zacząłem pieszo wspinać się krętą szosą pod górę. Po
drodze znowu mijałem urokliwe plantacje trzciny cukrowej,
rozłożone na stokach wzgórz i lśniące w tropikalnym słońcu na
tle błękitnych wód Morza Karaibskiego... Widoki takie jak
to na zdjęciu obok wynagrodziły mi trud forsownej wspinaczki w
upale. Wkrótce na drodze wreszcie pojawiła się
taksówka zbiorowa - żeby ją zatrzymać trzeba wyraźnie zasygnalizować
kierowcy wolę jazdy. Za pierwszym razem kierowca
najwyraźniej nie zrozumiał moich intencji i pojechał dalej bez
zatrzymania. Na szczęście za kilkanaście minut wracał tą samą
trasą do Saint-Pierre, a stamtąd znowu w górę do Morne-Rouge. Teraz
jednak nie dałem się już zostawić na drodze.
Le Morne Rouge
Le Morne-Rouge jest najwyżej
położonym miastem Martyniki - leży u samych stóp wulkanu, przez co
zostało całkowicie zniszczone w erupcji z 1902 roku. Przyjeżdżający
tu turyści mogą odwiedzić skromny, odbudowany do katastrofie
kościółek, a w miejscowym hipermarkecie zaopatrzyć się w prowiant na
dalszą drogę na szczyt Montagne Pelée. Na taką wyprawę
trzeba jednak poświęcić cały dzień, a ja nie miałem już na to
czasu. Chciałem jedynie zrobić dobre zdjęcia góry, która przy
dobrej pogodzie widoczna jest stąd jak na dłoni. Niestety -
chociaż na dole w Saint-Pierre świeciło tego dnia ostre, tropikalne
słońce, sam wierzchołek wulkanu tonął w gęstych chmurach. Udało mi
się więc zrobić tylko takie zdjęcie, które widać obok. W
Morne-Rouge po raz kolejny dały mi się we znaki trudności
z poruszaniem się po wyspie - ponad dwie godziny czekałem na
transport do Fort-de-France. Oczekiwanie to jednak opłaciło się -
widoki na tej trasie, wiodącej przez sam środek
porośniętego bujną dżunglą pasma Pitons du Carbet wynagrodziły mi
oczekiwanie.
Początkowo trasa wiedzie wśród
plantacji bananowych, jednak już po chwili wjeżdża
się wprost do dżungli. Jest to zdecydowania najbardziej
spektakularna trasa na całej wyspie i polecam ją każdemu, kto
przyjedzie na Martynikę. Starałem się robić zdjęcia,
jednak w trzęsącym pojeździe część z nich nie wyszła
dobrze. Zamieszczam tu jednak galerię, która choć trochę oddaje
piękno górzystego interioru wyspy. Spośród gatunków tutejszej
flory najbardziej utkwiły mi w pamięci wielkie drzewa
paprociowe - Cyatheales (paprocie olbrzymkowce). Są to
dorastające do kilku metrów drzewa o liściach paproci - nadaje
to tutejszej dżungli iście prehistorycznego wyglądu. Na ostatnim,
niewyraźnym zdjęciu w galerii poniżej widoczny jest właśnie
okaz takiego "prehistorycznego" drzewa.
Galeria
zdjęć (kliknij, żeby powiększyć)

|

|

|

|
Powrót do domu
Ostatniego dnia na wyspie czekał
mnie jeszcze długi marsz z Pointe du Bout na lotnisko -
transportu zbiorowego jak zwykle nie było, a ja nie chciałem
płacić drugi raz ponad 20 euro za taksówkę miejską. Był to
marsz wśród kolejnych, niezapomnianych karaibskich krajobrazów.
W końcu wyczerpany dotarłem do portu lotniczego w Le
Lamentin i ostatecznie - pełen wrażeń - odleciałem w drogę
powrotną do Paryża.
Koniec
|