Izrael 2013 cz. IV
Copyright (c) 2013, 2014 by Radosław Botev
<<<<<<<<<- Wróć
do początku relacji z podróży do Izraela
Park Narodowy En Gedi i Morze Martwe
Ileż to razy
słyszałem w dzieciństwie opowieści o Morzu
Martwym, którego wyporność spowodowana dużym
zasoleniem jest ponoć tak duża, że można leżeć w wodzie na plecach i czytać książkę? Nie mógłbym sobie darować, gdybym teraz
- podróżując po Izraelu - nie odwiedził
tego miejsca, które przed laty tak bardzo rozpalało moją
wyobraźnię. Autobus z głównego dworca w
Jerozolimie jedzie okrężną trasą niemal wzdłuż całego
zachodniego wybrzeża Morza Martwego, które nawet przez przybrudzoną
szybę pojazdu wabiło mnie teraz turkusową barwą lśniącej w słońcu
wody. Na przeciwległym brzegu majaczyły już górskie szczyty Jordanii, a wokół roztaczały się jałowe tereny Pustyni Judzkiej,
miejscami tylko urozmaicone zielenią daktylowych palm,
uprawianych tu w nielicznych oazach. Właśnie tym niegościnnym
terenom, położonym w najgłębszej depresji świata, bezodpływowe
jezioro, jakim jest Morze Martwe, zawdzięcza swoją
nazwę. Gdyby moim celem było samo Morze Martwe, mógłbym
przyjechać tu tylko na jeden dzień i pod wieczór wrócić już do
Jerozolimy: tutejsze kąpieliska oddalone są od niej najwyżej o
kilkadziesiąt kilometrów, a mniej więcej co godzinę przejeżdża tędy
jakiś autobus. Zamierzałem jednak odwiedzić także En Gedi i
starożytną twierdzę Masadę. Pierwsze, na co
zwróciłem uwagę, kiedy wysiadłem z klimatyzowanego autobusu na
opustoszałym przystanku w En Gedi, to wysoka temperatura powietrza
i - mimo otaczającej mnie pustyni - duża wilgotność. Okazuje się, że
nawet w Jerozolimie, gdzie upał dawał mi się wcześniej we znaki,
było jednak znacznie chłodniej niż w głębokiej
depresji Morza Martwego. Do tego jezioro to - jako obszar bezodpływowy zasilany stale wodami Jordanu - musi oddać
całą dostarczaną wodę w postaci pary wodnej, którą przesycone
było teraz powietrze. Para ta opada później w nocy na
ochładzającą się pustynię w postaci mgły, dzięki której
przetrwać tu mogą kępki sucholubnej roślinności. Gdzieniegdzie
jednak tej roślinności jest jakby więcej - pojawiają się
nawet rośliny typowe dla obszarów podmokłych, takie jak
trzciny. Możliwe jest to dzięki okresowym strumieniom górskim,
spływającym do Morza Martwego głębokimi wąwozami, którymi
poprzecinane są góry po obu stronach akwenu. W jednym z
takich wąwozów utworzono Park Narodowy En Gedi. Po opłaceniu wstępu do parku i zostawieniu
placaka w specjalnie do tego celu przygotowanej zamykanej klatce
przy kasach wyruszyłem w górę wąwozu. Płynie tędy mały strumyk,
zwany Nahal Dawid - Strumieniem Dawida, skutkiem czego wąwóz nawadniany jest
wystarczająco dobrze, aby mogła się tu utrzymać zielona
roślinność. Jednak dopiero kiedy po około dziesięciu minutach
marszu dotarłem na szczyt wąwozu, gdzie strumień spada z
wysokiego na kilkanaście metrów progu skalnego, tworząc
Wodospad Dawida, naprawdę znalazłem się jakby w zielonym
ogrodzie pośród niegościnnych, rozpalonych izraelskim
słońcem gór Pustyni Judzkiej. Rozbryzgująca się tu na wszystkie
strony woda zrasza okoliczne skały, dzięki czemu rosną tu już
nie tylko tak charakterystyczne dla całego wąwozu trzciny, ale też
różnego rodzaju pnącza. Jednak nawet i tu pustynia nie daje tak
zupełnie o sobie zapomnieć - soczystozielona roślinność utrzymuje
się tylko w bardzo wąskim pasie, tuż przy samym korycie
strumienia - dalej są już tylko nagie,
wysuszone kamienie. Pozbawione roślinności wzgórza Pustyni Judzkiej są jednak tylko dodatkową atrakcją urozmaicającą tutejszy
krajobraz - ich zbocza, przez tysiąclecia poddawane erozji
wietrznej, tworzą teraz fantastyczne kształty, które ukazują się w
pełnej krasie, gdy bezpośrednio oświetla je słońce. Tak więc w ciągu
dnia podziwiać można surrealistyczną rzeźbę gór po izraelskiej
stronie Morza Martwego, zaś pod wieczór najlepiej prezentuje się
tonący w promieniach zachodzącego słońca brzeg jordański. Przy
odrobinie szczęścia w Parku Narodowym En Gedi spotkać można
przedstawicieli tutejszej fauny: udało mi się wypatrzeć z
daleka koziorożca nubijskiego - kozła z charakterystycznymi długimi
zakrzywionymi rogami. W parku nie zabawiłem długo -
przejście głównym szlakiem do Wodospadu Dawida i z powrotem
przeciwległym brzegiem strumienia nie zajmuje więcej niż pół
godziny. Są tu wprawdzie także i inne, dużo mniej uczęszczane
szlaki, jednak ani nie miałem czasu, ani też nie byłem odpowiednio
przygotowany na wielogodzinny marsz w upale przez wypaloną słońcem
Pustynię Judzką. Poza tym spieszno
mi już było do kąpieli w Morzu Martwym i do zweryfikowania
opowieści o tym miejscu, które słyszałym w dzieciństwie...
Galeria zdjęć
(kliknij, żeby powiększyć)
|
|
|
| Kąpiel w Morzu Martwym
En Gedi
to nie tylko brama do tutejszego parku narodowego - jest tu też
niewielkie kąpielisko... i właściwie nic poza tym. Miejscowości
położone po izraelskiej stronie Morza Martwego to malutkie
kurorty, w których życie toczy się wokół jednego zwykle hoteliku i
niewielkiej plaży. Nie miało to dla mnie oczywiście najmniejszego
znaczenia. Oto wreszcie mogłem wykąpać się w Morzu Martwym! Nawet nieciekawa
kamienista w tym miejscu plaża nie mogła popsuć
mi zabawy z testowaniem niezwykłych właściwości zasolonej wody: w Morzu Martwym człowiek
istotnie unosi się na wodzie swobodnie
jak korek. Sprawdziłem, czy rzeczywiście - tak jak opowiadano mi
w dzieciństwie - mógłbym czytać książkę pływając
na plecach. Okazuje się, że byłoby to jednak lekko
utrudnione: wprawdzie na pewno nie poszedłbym na dno, ale
gdybym nie starał się utrzymać równowagi, prąd wody obróciłby mnie
na bok - trochę tak jak obraca wrzuconą do morza kłodę drewna. Przypuszczam
jednak, że przy nieco mniejszym wietrze czytanie książki byłoby
możliwe. Co ciekawe, o ile pływanie na plecach jest w
Morzu Martwym dziecinną igraszką, o tyle już pływanie na brzuchu
sprawiało mi pewne trudności. Z początku nie rozumiałem, dlaczego
tak się dzieje - dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że nie
powinienem tak bardzo unosić nóg: przy pływaniu na brzuchu w zwykłej
wodzie nogi mają tendecją do opadania na dno i trzeba je nieco
unieść, by przeciwdziałać tej tendecji. Człowiek robi instynktownie,
jednak tutaj woda sama wypiera ciało pływaka i unoszenie nóg jest
nie tylko zbędne, ale wręcz przeszkadza w utrzymaniu
równowagi. Zażywając kąpieli w Morzu Martwym trzeba też pamiętać o
kilku zasadach bezpieczeństwa - rozpuszczone w wodzie substancje
mogą być w tym stężeniu bardzo szkodliwe dla zdrowia. Po pierwsze w
wodzie nie wolno nurkować - kontakt wody z oczami powoduje silne
pieczenie i może prowadzić do utraty wzroku. W takim wypadku
zalecane jest natychmiastowe przemycie oczu świeżą wodą. Nie wolno
też dopuścić do zamoczenia uszu czy ust. Niebezpieczne jest
także połykanie wody z Morza Martwego, podobno nawet jeden łyk
może doprowadzić człowieka do śmierci. Również sama kąpiel
nie powinna trwać zbyt długo: Z ogromnego zasolenia tutejszej
wody człowiek najbardziej zdaje sobie sprawę, kiedy już wyjdzie z
wody, a właściwie, kiedy wyschnie: jeżeli ktoś nie opłucze się po
kąpieli pod obowiązkowym na każdej plaży natryskiem, wysychająca
woda zostawi na skórze wyraźną skorupę skrystalizowanej soli.
W En Gedi spędziłem może ze dwie
godziny, to spacerując po kamienistej plaży, to znowu kąpiąc się w
Morzu Martwym. Kiedy wreszcie zdecydowałem, że nadszedł czas dalszej
podróży, usadowiłem się w cieniu zadaszonego przystanku, chroniącego
mnie przed piekącym słońcem. Nie miałem jednak szczęścia - trafiłem
chyba akurat na dłuższą przerwę w rozkładzie autobusów. Z miejsca
udało mi się ruszyć dopiero po ponad godzinie - nie mogąc doczekać
się na autobus, dalej do Masady pojechałem autostopem. Masada
Masada, czy też
Massada to właściwie ruiny na szczycie wzgórza, u którego stóp
wysadził mnie teraz izraelski kierowca. Pośród pustkowi stoi tu
samotny pensjonat Massada Guesthouse,
w którym zatrzymałem się na nocleg. Jeszcze tego samego dnia
wybrałem się jednak na zwiedzanie ruin - na szczyt wzgórza wjeżdża
się stąd kolejką linową, a z góry rozciągają się wspaniałe widoki na
Morze Martwe. Masada to starożytna twierdza o dużym znaczenia dla
historii Żydów. W 73 roku n.e. był to bowiem jednen z ostatnich
punktów oporu Żydów przeciw Rzymianom. Położona w strategicznym
miejscu twierdza długo opierała się najeźdźcom - ostatecznie
jednak, widząc bezcelowość dalszej walki, Żydzi popełnili w
twierdzy zbiorowe samobójstwo, aby nie dać się zwyciężyć
wrogom. Kiedy Rzymianie w końcu wtargnęli do miasta, nie było w
nim już żywej duszy. Do dziś Masada pozostaje dla narodu żydowskiego
symbolem niezłomności i hartu ducha, a żołnierze izraelskiej armii
składają tu dziś swoją przysięgę. Na terenie rozległego
kompleksu ruin - doskonale zakonserwowanych w suchym klimacie
Pustyni Judzkiej - oprócz pozostałości dwóch żydowskich pałaców, a
także domów mieszkalnych i magazynów odnaleźć można także
i późniejsze, bizantyjskie zabytki - zachowały się między innymi
fragmenty mozaiki, która zdobiła kiedyś chrześcijańską kaplicę:
Masada była bowiem zamieszkana aż do VII wieku n.e., kiedy to
zdobyli ją Arabowie. W
Masadzie najbardziej urzekły mnie jednak przepiękne widoki na
okolicę. Teraz, kiedy słońce chyliło się już ku zachodowi, jak
na dłoni widać było przeciwległy, jordański brzeg Morza Martwego, który tonął w promieniach czerwonego
słońca. Widok ten towarzyszył mi także na dole, na rozległym
tarasie Massada Guesthouse, kiedy
usiadłem tam wieczorem, by odpocząć po męczącym, pełnym
wrażeń dniu. Pensjonat miał zaskakująco wysoki standard, jak na
swoją cenę - płaciłem tu niewiele więcej niż w najtańszych
schroniskach Jerozolimy czy Tel Awiwu, a do dyspozycji miałem tu nie
tylko taras ze wspaniałym widokiem na Morze Martwe, ale też basen i
restaurację dla gości. Z całą pewnością mogę polecić do miejsce.
Galeria zdjęć
(kliknij, żeby powiększyć)
|
|
|
|
Przejdź do dalszej części relacji z podróży do
Izraela ->>>>>>>>>
|