Indie 2015 cz. V
Copyright (c) 2015-2017 by Radosław Botev
<<<<<<----- Wróć do początku relacji z podróży do Indii
W tropikach Bengalu
Zgodnie z rozkładem pociąg z Waranasi
miał dotrzeć do Kalkuty wcześnie rano. Wyjechał jednak ze sporym,
blisko czterogodzinnym opóźnieniem, toteż gdy kolejnego dnia
wyjrzałem rano przez okratowane, pozbawione szyb okno wagonu, moim
oczom ukazał się widok głębokiej, indyjskiej prowincji. Mimo
że wokół wciąż rozciągały się doskonale znane mi już monotonne
pola ryżowe, w krajobrazie coś jednak się zmieniło.
Wszechogarniająca zieleń była jakby głębsza, soczystsza, a
na miedzach zawitały rozłożyste pióropusze
palm kokosowych - ta część Indii, stan Bengal Zachodni, leży już wyraźnie w strefie klimatu
tropikalnego. Podróż przez Bengal zapamiętałem też
szczególnie z powodu pogody - mimo że w sierpniu
często zdarzają się tutaj rzęsiste ulewy, w czasie
moich przejazdów pociągiem niebo zwykle było bezchmurne i prażyło
ostre, zwrotnikowe słońce. W połączeniu z dużą wilgotnością
powietrza i intensywnym zapachem egzotycznych roślin sprawia to, że
przybywający tu podróżny czuje się, jakby zwiedzał właśnie olbrzymią palmiarnię (ostatni raz
wrażenie takie miałem blisko siedem lat wcześniej w czasie wizyty
na karaibskiej Martynice).
Gdyby nie to, że byłem zamknięty w ciasnym, zatłoczonym wagonie
indyjskiego pociągu, tę część wyprawy mógłbym więc nawet nazwać
niezwykle przyjemną.
Kalkuta - perła w koronie brytyjskich Indii
Kiedy tylko
opuściem główną stację kolejową Kalkuty - położoną właściwie w
przyległym, satelitarnym mieście Howrah, od razu rzuciły mi się
w oczy charakterystyczne, żółte taksówki, jakby żywcem wyjęte z
pocztówek z lat sześćdziesiątych. To pierwsza, lecz nie jedyna
pozostałość po Brytyjczykach, na jaką natrafia przyjeżdżający tu
turysta. Kalkuta - dziś zwana po miejscowemu Kolkatą - była w
okresie kolonialnym stolicą Indii Brytyjskich i to właśnie
Brytyjczycy zaprojektowali i zbudowali to miasto. Tak jak w innych
brytyjskich koloniach powstało ono na wzór Londynu - z dużymi
parkami o rozległych, trawiastych przestrzeniach, zadbanymi ulicami
oświetlanymi przez dawniej gazowe, dziś elektryczne latarnie, i
zabudową w stylu wiktoriańskim, współcześnie już nieco podupadłą i
zaniedbaną. Po gwarnym i chaotycznym Waranasi Kalkuta jawiła mi się jako
niezwykle przyjemne, niemal europejskie, choć mocno staroświeckie
miasto. Spacerując tutejszymi ulicami, mijając budynek dawnego Grand Hotelu, a przede wszystkim odwiedzając tutejsze parki czułem się
trochę tak, jakbym przeniósł się w czasy królowej Wiktorii. W galerii poniżej przedstawiam obrazy, które najlepiej oddają
przyjemną, kolonialną atmosferę Kalkuty:
Galeria zdjęć (kliknij, żeby powiększyć)
|
|
|
|
Zatrzymałem się w
hoteliku Best Inn, schowanym nieco przez zgiełkiem
miasta w bocznej, handlowej uliczce Banerjee Road. Za 1400 rupi
(równowartość ok. 80 zł) otrzymałem tu całkiem przyzwoity
klimatyzowany pokój z łazienką i telewizorem (śniadanie wliczone w
cenę). Wprawdzie pojawiły się drobne problemy przy zameldowaniu -
obsługa nie miała informacji o mojej rezerwacji dokonanej na portalu
Booking.com, jednak
sprawę dość szybko udało się wyjaśnić. Posiliwszy się w pobliskim
barze, mogłem już spokojnie ruszyć na miasto. Po około
półgodzinnym marszu przyjemnie obsadzonymi zielenią ulicami dotarłem
pod siedzibę Zgromadzenia Sióstr Misjonarek Miłości
- dawny dom Matki Teresy. Niestety był to czwartek, a w czwartki
obiekt ten jest niedostępny dla zwiedzających. W inne dni można tu
odwiedzić grób Matki Teresy i pokój, w którym mieszkała. Mnie
przyszło oglądać ten obiekt tylko z zewnątrz - siedziba Zgromadzenie
mieści się w szarym, trzypiętrowym budynku tuż przy ruchliwej
ulicy.
W Kalkucie miło zaskoczyła mnie
pogoda. Obawiałem się przyjazdu tutaj w sierpniu, gdy region
Bengalu nawiedzają największe ulewy. W Internecie pełno jest
relacji o ulicach Kalkuty zalewanych hektolitrami
wody, zmieniających się w rwące rzeki, którymi płyną śmieci,
martwe szczury i odchody. Nic z tych rzeczy - może miałem szczęście,
może byłem tylko w tych bardziej zadbanych dzielnicach, ale chociaż
kilka razy nad miastem przeszła potężna ulewa, zbytnio nie
utrudniało mi to zwiedzania. Ogólnie Kalkuta w czasie
monsunu zasadniczo nie różniła się choćby od chińskiego Suzhou, gdzie
sześć lat wcześniej wprawdzie przemokłem do suchej nitki, ale nie
wspominam tego miejsca jakoś szczególnie negatywnie. Powiedziałbym
nawet, że w Kalkucie ulewy trwały znacznie krócej niż w Chinach i w
połączeniu z wszechobecną zielenią miejską tworzyły intrygującą
atmosferę wilgotnych, egzotycznych tropików. Właśnie w
takiej atmosferze przyszło mi odwiedzić anglikańską Katedrę
Świętego Pawła, na którą
natknąłem się przypadkowo w czasie spaceru przez miasto. Budowla ta
- wzniesiona w XIX wieku i gruntownie przebudowana po katastrofalnym
trzęsieniu ziemi w 1934 roku - jak przystało na siedzibę kalkuckiej diecezji urzeka
strzelistą, neogotycką architekturą. Katedra Świętego Pawła doskonale
wkomponowuje się w przyjemną, parkową dzielnicę z ogrodem
botanicznym i rozległą trawiastą przestrzenią zwaną
swojsko Majdanem (nazwa ta, zwykle
oznaczająca w Indiach rozległe pole, na którym odbywają
się parady i inne uroczystości, pochodzi z języka perskiego,
podobnie jak polski czy ukraiński majdan). Nie zabrakło tu
także pomników znanych osobistości z indyjskiej
historii, takich jak choćby widoczny w galerii poniżej pomnik
Indiry Gandhi. Sam Majdan jednak rozczarowuje - w porównaniu
z otaczającymi ten teren ogrodami jest to po prostu wielka, niezbyt
zadbana łąka, na której kalkucka młodzież urządza sobie mecze piłki
nożnej. Jednak to właśnie z Majdanu po raz pierwszy
dostrzegłem widoczną z oddali białą kopułę Victoria Memorial - największej
atrakcji mojej wizyty w Kalkucie. W galerii poniżej
przedstawiam zdjęcia z okolic kalkuckiego Majdanu.
Galeria zdjęć (kliknij, żeby powiększyć)
|
|
|
|
Victoria Memorial to bodaj
najokazalszy zabytek brytyjskiej Kalkuty. Ten wielki marmurowy gmach
wzniesiono na początku ubiegłego stulecia dla upamiętnienia królowej
Wiktorii. We wnętrzu mieści się muzeum z ekspozycjami poświęconymi
czasom Brytyjskiego Imperium. Victoria Memorial otoczony
jest rozległym parkiem w stylu angielskim z rozległym
stawem, alejkami dla pieszych wzdłuż zadbanych rabatek, łukiem tryumfalnym ku czci króla Edwarda VII, syna i
następcy Wiktorii, z dumnym napisem REX IMPERATOR.
Zastanawiałem się, czy współczesnym kalkutyjczykom nie
przeszkadza fakt, że najwspanialsze atrakcje turystyczne ich
miasta wychwalają imperialnych władców. Z drugiej jednak strony,
gdyby nie Brytyjczycy, to Kalkuta pozostałaby małą, nic
nieznaczącą wioską na mokradłach delty Gangesu. Tak rozmyślając powłóczyłem się jeszcze trochę
po parku, po czym przeszedłem na jego południową stroną ku stacji
metra Rabindra Sadan. Tutaj zakończył się mój marsz
przez soczystozielone ogrody centrum Kalkuty - niezwykle
przyjemnego miasta, jakiego nie spodziewałem się znaleźć w
chaotycznych, pełnych ogólnego rozgardiaszu i zasadniczo dość
męczących Indiach.
Galeria zdjęć (kliknij,
żeby powiększyć)
|
|
|
|
Kolejnego
dnia po raz ostatni przespacerowałem się jeszcze pełnymi zieleni
ulicami Kalkuty, po czym ruszyłem staroświecką, żółtą taksówką z powrotem ku
stacji kolejowej Howrah na przeciwległym brzegu płynącej przez
Kalkutę rzeki Hugli (zapisywanej też z angielska Hoogley) - jednej z
wielu odnóg Gangesu. Tym razem dokładniej przyjrzałem się
przerzuconemu nad rzeką słynnemu mostowi Howrah. W zasadzie nie ma w
nim nic szczególnego - ot, stalowy szkielet spinający dwa brzegi
rzeki, zbudowany w latach 40-tych ubiegłego stulecia. Most
ten jest jednak wizytówką Kalkuty i pokazywany był też w wielu
filmach indyjskiej produkcji. Stacja kolejowa Howrah znajduje się
tuż za mostem, toteż szybko dotarłem do celu. W dalszą drogę mogłem
ruszyć jednak dopiero po kolejnym długim i męczącym wyczekiwaniu na
spóźniający się indyjski pociąg. Tym razem jednak podróż miała mi
minąć przyjemnie - na odcinku z Kalkuty do Puri zarezerwowałem
sobie miejsce w wygodnym, klimatyzowany wagonie. Okazało się nawet,
że w cenę takiego biletu wliczony był nawet drobny poczęstunek, co
dobrze mi zrobiło w czasie blisko ośmiogodzinnej jazdy. Do celu
dotarłem już późnym wieczorem - o tym jednak na kolejnej stronie. |