Indie 2015 cz. I
Copyright (c) 2015-2017 by Radosław Botev
<<<<<<----- Wróć do początku relacji z podróży do Indii
Przylot do Delhi
Międzynarodowy port lotniczy im. Indiry
Gandhi w Delhi powitał mnie niekończącymi się kolejkami
przy okienkach odprawy paszportowej. A kiedy już po
czterdziestu minutach stania otrzymałem wreszcie upragniony stempelek
na indyjskiej wizie i opuściłem klimatyzowany terminal przylotów,
uderzył mnie żar wilgotnej,
subtropikalnej nocy. Indie przyszło mi zwiedzać w porze deszczowej,
kiedy letni monsun przenosi wilgoć znad oceanu, nawadniając pola
uprawne w głębi lądu. Musiało minąć jeszcze kilka dni,
zanim w pełni przywykłem do ciągłych, nieustępujących nawet
w nocy upałów powyżej 30 stopni i przesyconego parą
powietrza. Na razie jednak - chcąc jak najszybciej dostać
się do hostelu w środku miasta, zapłaciłem za taksówkę
w niepozornej budce na parkingu lotniska i już po chwili
hinduski taksówkarz wiózł mnie autostradą do centrum.
Tam czekała na nas jednak niespodzianka - większość
dróg okazała się zamknięta i taksówkarz miał problem z
dotarciem na miejsce. Pojechaliśmy zatem do głównego biura
informacji turystycznej, żeby wypytać o drogę. Okazało
się, że to policja zamknęła całą dzielnicę oddzielającą dwie
ważne świątynie muzułmanów i hinduistów w obawie przed starciami. Pracownik
biura zaczął więc dzwonić do mojego hostelu, aby ustalić, jak
najłatwiej można tam teraz dojechać. Trwało to dobrą godzinę,
zanim wreszcie znalazł rozwiązanie, a ja mogłem opuścić jego ciasne
biuro. Skończyło się na tym, że musiałem dopłacić taksówkarzowi za czas oczekiwania i podwiezienie do biura turystycznego. Dopiero długo potem - już po powrocie do Polski - czytając relacje innych podróżników, zorientowałem się, że padłem ofiarą oszustwa. Nie było żadnej blokady drogi, taksówkarz i pracownik "głównego biura turystycznego" (najprawdopodobniej była to recepcja jakiegoś hotelu) byli w zmowie i cały czas mnie oszukiwali. Z informacji w Internecie wynika, że niektórzy turyści byli w ten sposób oszukiwani nawet na kilkaset dolarów - ja straciłem znacznie mniej, nieco ponad równowartość kursu taksówką z lotniska (więcej zresztą i tak bym nie zapłacił). Do hostelu Zostel Delhi
dotarłem o trzeciej nad ranem - tak oto
zakończyła się moja pierwsza noc na
indyjskim subkontynencie.
Stare Delhi
Zwiedzanie indyjskiej
stolicy rozpocząłem kolejnego dnia od wizyty w jej starej
części, zwanej Starym Delhi, dla odróżnienia od Nowego Delhi
zbudowanego przez Brytyjczyków (współcześnie nazwą Nowe Delhi określa się
całe miasto, zaś Stare Delhi jest jego dzielnicą). Ta część
miasta doskonale odpowiadała moim wyobrażeniom
o wielkich aglomeracjach południowej Azji: wszechogarniający zgiełk
i chaos, nieuporządkowany ruch uliczny, piesi przeciskający się
wśród wyładowanych towarami rowerowych riksz, a przede
wszystkim pełno śmieci i odpadków gnijących w wilgotnym,
tropikalnym powietrzu (ten ostatni widok towarzyszył mi w czasie mojej
podróży niemal w każdym zakątku Indii - może z chlubnym
wyjątkiem Kalkuty). Nieobeznany ze
specyfiką azjatyckich metropolii Europejczyk może w pierwszej
chwili odczuwać lęk przed taką dzielnicą slumsów, jednak wbrew temu
pierwszemu wrażeniu jest tu bezpiecznie: nie byłem nawet specjalnie
natrętnie nagabywany o jałmużnę, a co dopiero zaczepiany w bardziej
niecnych celach.
Stare Delhi było dla mnie jednak przede wszystkim dzielnicą dwóch
interesujących mnie zabytków - Wielkiego Meczetu Piątkowego i Czerwonego Fortu.
Czerwony Fort w Delhi
Rikszarz
wysadził mnie na ruchliwej ulicy przed murami rozległego kompleksu
Czerwonego Fortu. Nietrudno zgadnąć, skąd pochodzi ta nazwa -
od razu rzuca się w oczy czerwona barwa piaskowca, z którego
wzniesiono ten obiekt. Jest to rozległy kompleks warownych budynków,
który powstał w XVII wieku jako pałac indyjskiego władcy
Szahdżahana, gdy ten przeniósł do Delhi stolicę swojego państwa
(wcześniej mieściła się ona w Agrze, gdzie znajduje się
podobny obiekt, który przyszło mi jednak zwiedzać dopiero kolejnego
dnia). Wśród przedkolonialnych zabytków
Czerwonego Fortu w Delhi wymienić należy zachowane, a częściowo
zrekonstruowane mury budynków pałacowych z białego marmuru,
zdobione misternymi mozaikami z motywem roślinnym, widoczny na
zdjęciu Dom Bębna (Naubat Khana), z którego ogłaszano przyjazd oficjalnych delegacji
na królewski dwór, a także salę audiencyjną (Diwan-i-Am). Na
ponadstuhektarowym obszarze wewnątrz murów uwagę
zwracają także rozległe, zadbane trawniki - oczywista spuścizna
po Brytyjczykach. Ci jednak odcisnęli tu także negatywne
piętno: część dawnych indyjskich budynków została wyburzona, a na
ich miejscu wzniesiono koszary, wyraźnie
wyróżniące się stylem architektonicznym i
zaburzające harmonię tego miejsca.
Czerwony Fort to dzisiaj także park, w którym
delhijczycy odpoczywają w cieniu drzew od letnich upałów i
zgiełku miasta.
Galeria zdjęć (kliknij,
żeby powiększyć)
|
|
|
|
Wielki Meczet w Delhi
Północne
Indie naznaczone są silnym wpływem kultury islamu. Przez
wielki indyjski subkontynent był bowiem łakomym
kąskiem dla władców królestw sąsiedniej Persji. W czasach
największej świetności islamu w tej części świata istniało
tu silne państwo Wielkich Mogołów. To właśnie z tego okresu pochodzi zakorzeniony w europejskiej kulturze obraz Indii jako kraju maharadżów, żyjących w ociekających przepychem pałacach.
Z tego też okresu, zwłaszacza zaś z przełomu XVI i XVII wieku, pochodzą najważniejsze
architektoniczne zabytki północnych Indii - Czerwone Forty w Delhi i Agrze, Tadż Mahal, Fatehpur Sikri czy właśnie Wielki Meczet w Delhi, zwany też Meczetem Piątkowym (Dżami Masdżid). Zgodnie z tradycją podobne wielkie meczety budowano w
każdym mieście, aby mogły pomieścić całą miejscową społeczność
muzułmańską w czasie piątkowych modłów. Dlatego meczety o tej nazwie
spotkać można także w wielu innych miejscach
islamskiego świata, takich jak choćby irański Isfahan,
który odwiedziłem rok wcześniej. Pod bramę Wielkiego Meczetu
podwiózł mnie motorikszą młody Hindus. Proponował jeszcze
obwożenie mnie po największych atrakcjach całego
Delhi, ja jednak wolałem później samodzielnie rozejrzeć się po
mieście. Na razie jednak, zostawiwszy obuwie u bram,
wszedłem na rozległy dziedziniec meczetu. Tutaj budowlę można
podziwiać w całej okazałości z jej minaretami i kopułami, mnie
jednak bardziej zainteresowało to, co działo się w środku. Odniosłem
wrażenie, że część wiernych przyszła tu po prostu na pogaduchy,
a niektórzy wręcz w najlepsze ucinali sobie drzemkę pod
arkadami dziedzińca lub rozmawiali przez telefon komórkowy. Wiedziałem oczywiście, że meczety oprócz
miejsca modłów są także miejscem integracji spełeczności
muzułmańskiej, jednak mając w pamięci wyprawę do Iranu, gdzie poza
porą modłów meczety stały zupełnie puste, widok śpiących
na dziedzińcu Hindusów czy plotkujących wewnątrz meczetu muzułmanek
był dla mnie pewnym zaskoczeniem.
Galeria zdjęć (kliknij,
żeby powiększyć)
|
|
|
|
Świątynia Akshardham
Pod wieczór
udałem się jeszcze do hinduistycznej świątyni Akshardham - można tu łatwo
dojechać delhijskim metrem. Jest to nowa świątynia, wzniesiona
dopiero w 2005 roku, jednak zaprojektowana w taki sposób, aby
przypominała starożytne indyjskie świątynie. Jest więc bogato
zdobiona płaskorzeźbami wyobrażającymi indyjskie bóstwa i strzegą
jej posągi słoni. Niestety z niezrozumiałego dla mnie powodu w
świątyni wprowadzono surowe zasady bezpieczeństwa - nie wolno
tu wnosić żadnych toreb, ani jakiejkolwiek
elektroniki. Telefony i aparaty fotograficzne pozostawia się w
skrytkach przy kasie, stąd też mogłem wykonać tylko niewyraźne
zdjęcie świątynnego kompleksu z oddali - z ruchliwej Noida Link Road. Kompleks świątynny Akshardham
pozostawił mnie z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony dopracowane
w każdym detalu zdobienia świątyni, malownicze krużganki wzdłuż
okalającej budowlę fosy i zadbany ogród kompleksu
robią bardzo pozytywne wrażenie i sprawiają, że chciałoby się
tu spędzić choćby i pół dnia. Z drugiej strony wyraźnie rzuca się w
oczy, że świątynię wzniesiono dopiero niedawno, przez co
miałem niekiedy wrażenie pobytu w Disneylandzie, a nie w
autentycznym przybytku sakralnym w Indiach. Jakkolwiek by jednak
było, kompleks Akshardham budzi duże zainteresowanie odwiedzających
Delhi turystów i jedną z głównych atrakcji miasta. Delhi kryje
jeszcze wiele innych architektonicznych perełek, te jednak musiały
poczekać aż do końca mojej podróży - miałem tu wrócić jeszcze
ostatniego dnia pobytu w Indiach. Tymczasem kolejnego dnia czekała
mnie podróż do Agry.
Pociągiem po Indiach
Najtańszym i
najprostszym środkiem transportu w Indiach są pociągi, a bilety
łatwo można nabyć przez Internet. Korzystając z wyszukiwarki ClearTrip zaplanowałem
sobie całą podróż po indyjskim subkontynencie, specjalnie rezerwując
różne klasy podróży, żeby mieć porównanie. Pierwszy odcinek
pokonywałem w najniższej klasie z twardą kuszetką i w niemal
bydlęcych wagonach - niewielkie zakratowane okna nie miały szyb, a
tylko opuszczaną zasłonę. Tym razem jednak moja podróż
nie trwała długo - Agrę dzieli od Nowego Delhi ledwie trzy
godziny jazdy. Niestety pociągi w Indiach bywają zawodne i częste są
opóźnienia, o czym nieraz boleśnie przekonałem się w mojej podróży.
Nie inaczej było i pierwszego dnia - kiedy zgodnie z planem
pojawiłem się na stacji kolejowej New Delhi o dziewiątej rano
(miałem jeszcze pół godziny, by przejść przez bramki z kontrolą
bagażu i odnaleźć własciwy peron), okazało się, że mój pociąg
ma aż osiem godzin opóźnienia! Na tak krótkim dystansie było to
kuriozalne, ale widocznie pociąg jechał gdzieś z daleka i utknął po
drodze do Delhi. Na szczęście trasa Delhi-Agra jest bardzo
uczęszczana i bez problemu przebukowałem bilet na inny pociąg.
Siedzący w kasie Hindus spojrzał tylko na mój internetowy
wydruk rezerwacji, coś tam wstukał w komputer, a potem dał mi do
ręki świstek odręcznie zapisany tutejszym pismem
dewanagari. Z tym świstkiem wyjechałem z Delhi z ledwie
godzinnym opóźnieniem.
Podróż dłużyła
się niemiłosiernie - nieklimatyzowany wagon z małymi okienkami,
przez które i tak wlatywało tylko upalne, monsunowe
powietrze, sprawiał, że trzygodzinny przejazd do Agry stał się dla
mnie wyzwaniem. Z przerażeniem skonstatowałem, że na
późniejszych odcinkach zafundowałem sobie w tej samej klasie
rezerwacyjnej jeszcze dwie kilkunastogodzinne podróże
nocnym pociągiem. Ich niewątpliwą zaletą była bardzo niska cena
- tylko czy było to warte mojej udręki? Na razie jednak
pociąg toczył się powoli wśród malowniczych, ryżowych poletek w
kierunku nieodległej Agry. Starałem się więc raczej
skoncentrować na widokach za oknem i nie myśleć o lepkim,
gorącym powietrzu, do którego spodziewałem się zresztą przywyknąć za
kilka dni. Widok soczystozielonych, zalanych wodą upraw
ryżowych poprzecinanych gdzieniegdzie kępkami
palm towarzyszył mi za oknem przez większość podróży po
Indiach. Doskonale odpowiadało to moim wyobrażeniom o
azjatyckich krajobrazach. Pola ryżowe widywałem już wcześniej w
podróży
po Chinach, tam jednak aura była na tyle
niesprzyjająca, że krajobraz nie zrobił na mnie aż tak dużego
wrażenia. Natomiast tu, w Indiach, poznałem prawdziwy smak Azji -
żałowałem tylko, że nie znalazłem czasu, by przespacerować się
między takimi poletkami. Musiałem odłożyć to na inną podróż -
tym razem w Indiach czekały na mnie przede wszystkim
świątynie.
Przejdź do dalszej części relacji z podróży do Indii ->>>>>>>>>
|