Ja
jednak udałem się najpierw na spacer ulicami Haarlem,
zamierzając zwiedzić miasto po drodze do schroniska. Haarlem
istotnie okazało się pełne urokliwych uliczek z dziewiętnastowiecznymi
kamieniczkami, dobrze zadbanymi trawnikami, parkami i stawami. W
miasteczku nie ma też zgiełku dużych aglomeracji, warto tu więc
przyjechać, żeby odpocząć od Amsterdamu.
Schronisko
znalazłem na odległym końcu miasta, nocleg okazał się tu nawet
odrobinę tańszy niż w stolicy. Następnego dnia ruszyłem pociągiem
dalej na zachód w stronę Morza Północnego.
Zandvoort
Pociąg dojechał do zabytkowej stacji końcowej w Zandvoort -
nadmorskim kurorcie, przyciągającym zwykle wielu turystów. Koniec
marca nie jest jednak jeszcze z oczywistych względów szczytem sezonu
turystycznego. I ja też nie przyjechałem tu po to, żeby pluskać się
w zimnym Morzu Północnym. Minąłem nadmorską promenadę i udałem
się wzdłuż długiej, szerokiej piaszczystej plaży na północ - do
Bloemendaal. O ile już sama plaża w okolicach Zandvoort robi duże
wrażenie - już kilka kilometrów za miastem nie widać praktycznie
nic - tylko piasek i morze, i tylko na horyzoncie majaczą się
mgliste kontury budynków - o tyle prawdziwą atrakcją jest wydmowy
Park Narodowy Zuid-Kennemerland.
Park Narodowy Zuid-Kennemerland
Park Narodowy Zuid-Kennemerland leży po części na terenie gminy Bloemendaal. Nie wiem, kto wymyślił taką nazwę - Bloemendaal, czyli "Dolina Kwiatów". Teren Parku Narodowego Zuid-Kennemerland jest akurat zupełnym przeciwieństwem wiosennych łąk
pokrytych soczystą zielenią i kwieciem. Atrakcją są tu nadmorskie wydmy, a obszar ten przywiódł mi na myśl
raczej północnoafrykańskie pustynie lub azjatyckie stepy. Prawie
spodziewałem się ujrzeć zaraz karawanę wielbłądów zmierzającą
do jakiejś oazy. Gdzieniegdzie tylko znajdowałem jakiś staw -
ciekawe, czy to tylko pozostałość zimowych roztopów i wiosennych
deszczy, czy też są to stałe zbiorniki wodne.
Obszar Bloemendaal jest na tyle rozległy, że stojąc pośrodku, ma
się wrażenia wszechogarniających pustkowi. Dobrze, że wiedzie tędy
wyasfaltowana dróżka, inaczej trzeba by brnąć po kostki w
nadmorskim piasku. Szkoda tylko, że dróżka ta nie biegnie z
powrotem do samego Zandvoort, tylko skręca gdzieś w głąb parku.
Musiałem więc pod koniec zboczyć trochę z trasy i przejść kawałek
po wydmach. Natknąłem się wtedy na tor wyścigowy Formuły 1
Circuit Zandvoort, ale ponieważ nie interesują mnie tego typu
atrakcje, szybko udałem się z powrotem na stację kolejową.
Pojechałem
stamtąd prosto do Amsterdamu na lotnisko Shiphol, skąd wieczorem
odleciałem do domu.
Koniec