
Gibraltar - w drodze do Afryki
Copyright
(c) 2007, 2012 by Radosław Botev
Na Gibraltar wybrałem się w 2007 roku w drodze do Afryki
Zachodniej. Trasa wyprawy
zakładała przelot do Malagi w południowej Hiszpanii, a
następnie przeprawę promową z Algeciras do Tangieru . Prom odpływał
wcześnie rano, toteż dobrym rozwiązaniem był jednodniowy pobyt
w odległym o zeledwie godzinę jazdy od Algeciras Gibraltarze. Z
Malagi udałem się zatem autobusem do hiszpańskiej miejscowości
La Linea de La Concepción, zwanej w skrócie La Linea, skąd do granicy Gibraltaru - u nasady wysuniętego
daleko w morze skalistego cypla - zostało mi już tylko kilka minut
marszu. Gibraltar - jako terytorium zamorskie Wielkiej Brytanii -
nie należy do strefy Schengen, przy przekraczaniu granicy z
Hiszpanią należy więc okazać paszport lub dowód osobisty. Na
przejściu granicznym - poza stanowiskiem kontroli paszportów -
działa też jeszcze kantor wymiany walut. Na Gibraltarze praktycznie
wszędzie można jednak płacić zarówno w euro, jak i w funtach
brytyjskich. Teoretycznie istnieje jeszcze funt gibraltarski,
którego kurs sztywno związany jest z kursem funta brytyjskiego - w
praktyce nie spotkałem się jednak z taką walutą w obiegu.
Hiszpańsko-gibraltarskie
przejście graniczne oddalone jest miasta Gibraltar o około pół
kilometra. Po drodze główna aleja - Winston Churchill Avenue - przebiega przez sam
środek pasa startowego - gibraltarskie lotnisko z braku
miejsca rozciąga się bowiem przez całą szerokość cypla -
częściowo nawet na sztucznie usypanym terenie. Znaki drogowe ostrzegają tu
przed lądującymi samolotami. Na szczęście ruch lotniczy na tak małym
lotnisku nie jest zbyt duży - dociera tu zaledwie kilka lotów dziennie z Londynu, a w Nowy Rok, kiedy to odwiedziłem Gibraltar, miejscowy port lotniczy wydawał się zupełnie
wymarły. Obecnie trwa już budowa tunelu pod pasem startowym,
dzięki czemu już wkrótce przybywający na Gibraltar podróżni nie będą
musieli obawiać się zderzenia z samolotem. Na razie jednak trzeba
mieć się tutaj na baczności. W poszukiwaniu noclegu na Gibraltarze
trafiłem najpierw do małego schroniska turystycznego, które
jednak okazało się zamknięte w Nowy Rok. Zmuszony więc byłem rozejrzeć
się za hotelem. Niestety odniosłem wrażenie, że na Gibraltarze
są tylko luksusowe hotele dla bogatych angielskich
turystów. Ostatecznie zatrzymałem się w bodaj
najtańszym na cyplu hotelu Queen's Hotel - za
jednoosobowy pokój ze śniadaniem i tak musiałem zapłacić tu 60
funtów. Hotel - chociaż stylowo urządzony i położony w samym sercu
gibraltarskiego miasta - zdecydowanie nie był wart aż tak wysokiej
ceny.
Dopiero teraz mogłem spokojnie rozejrzeć się po mieście. Gibraltar
to miłe, portowe miasto, skupione u zachodnich podnóży
charakterystycznej Skały Gibraltarskiej - wapiennej góry wnoszącej
się na ponad 400 metrów ponad w przeważającej części płaskim cyplem.
Już po kilku chwilach spaceru wzdłuż Main Street w
centrum miasta dostrzega się jego brytyjski charakter - stylowe
latarnie ciągną się tu wzdłuż wąskich brukowanych uliczek,
ograniczonych niską zabudową starych kamieniczek. Brytyjczycy
zdobyli Gibraltar na początku XVIII wieku w wyniku wojny o
władztwo nad Hiszpanią po bezpotomnej śmierci hiszpańskiego króla
Karola II Habsburga - w 1713 roku prawo Wielkiej Brytanii do
tego strategicznie położonego skrawka lądu w Cieśninie
Gibraltarskiej potwierdził kończący wojnę pokój w Utrechcie. W ciągu
osiemnastego stulecia Hiszpania dwukrotnie usiłowała
zbrojnie uzyskać kontrolę nad Gibraltarem, co jednak za każdym
razem skończyło się porażką. Nawet współcześnie Hiszpania nie
uznała w całości brytyjskiej obecności na cyplu - wprawdzie
wraz ze wstąpieniem Hiszpanii do Wspólnoty Europejskiej w
połowie lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku zakończyła
się trwająca blisko dwadzieścia lat blokada lądowej granicy
po negatywnym wyniku referendum w sprawie włączenia
Gibraltaru do Hiszpanii, jednak wiele kwestii dotyczących
władztwa nad Gibraltarem nadal pozostaje spornych. Kompromis
próbowano osiągnąć, wprowadzając na Gibraltarze podwójny
zarząd brytyjsko-hiszpański, propozycja ta jednak przepadła w
przeprowadzonym w 2002 roku referendum - za takim rozwiązaniem
zagłosowało zaledwie ok. 1% Gibraltarczyków.
W 2006 roku po trójstronnych
brytyjsko-hiszpańsko-gibraltarskich negocjacjach przyjęto nową
konstytucję Gibraltaru wprowadzającą znaczne ograniczenie
wpływów brytyjskich - tym samym Gibraltar uczynił pierwszy krok
raczej ku niepodległości niż ku zjednoczeniu z
Hiszpanią. Jednocześnie jednak Wielka Brytania, Hiszpania i
Gibraltar porozumiały się w wielu kluczowych kwestiach, takich jak
transport lotniczy, procedury celne czy telekomunikacja. Przyszłość
pokaże, czy na gibraltarskim cyplu powstanie kiedyś nowe państwo,
czy też Gibraltar pozostanie jeszcze przez dłuższy czas w rękach
brytyjskich. Ten drugi scenariusz wydaje się o tyle bardziej
prawdopodobny, że stanowisko Wielkiej Brytanii zakłada, iż - o ile
należy uznać prawo Gibraltarczyków do samostanowienia - o tyle do
ewentualnej niepodległości Gibraltaru, zgodnie z zawartym
przed prawie trzystu laty pokojem w Utrechcie, może dojść
wyłącznie za zgodą Hiszpanii. Na razie jednak przechadzałem się
wyludnionymi w Nowy Rok uliczkami brytyjskiej kolonii. Otwarte
były tylko niektóre sklepy przy głównej ulicy w centrum i
bodajże jedna restauracja Marina Inn na Casemate Square - głównym placu miasta. Za umiarkowaną cenę dostałem
tu całkiem sporą porcję owoców morza.
Rozejrzawszy się po
mieście, skierowałem się stromo wiodącą drogą ku południowemu
krańcowi półwyspu. Po drodze natknąłem się jednak jeszcze na Gibraltarskie Ogrody Botaniczne (zwane
też La Alameda). Pierwsze ogrody powstały na początku XIX wieku
z inicjatywy zarządzającego Gibraltarem brytyjskiego gubernatora -
przez wiele lat służyły jako park rekreacyjny dla mieszkańców,
jednak pod koniec XX wieku wymagały już renowacji - odrestaurowano
je w latach '90 dzięki wynajętej przez gibraltarski rząd firmie
Wildlife (Gibraltar) Limited. Wtedy też teren ten uzyskał
obecny status ogrodów botanicznych, a w jego obrębie utworzono też
ogród zoologiczny,
w którym zobaczyć można zwierzęta skonfiskowane u przemytników:
głównie papugi, żółwie i małpy. Spacer alejami obsadzonymi
rzadkimi gatunkami roślin jest bardzo odprężający, a latem bez
wątpienia daje wytchnienie od dokuczliwych śródziemnomorkich upałów.
Nawet w styczniu jest tu jednak bardzo przyjemnie - o tej porze
efektownie wyglądają nie tylko liście wiecznie zielonych drzew i
krzewów - jest to też pora kwitnienia licznie reprezentowanych w
ogrodzie aloesów. Podobały mi się także obsadzone dziwacznymi
pnączami tunele i kładki ponad tropikalnymi sadzawkami. Czasami
miałem nawet wrażenie, że przebywam w palmiarni, chociaż zarówno
ogród botaniczny, jak i zoologiczny mieszczą się na
świeżym powietrzu.
Droga
spod ogrodów botanicznych wiedzie dalej na południe. Nie dodarłem
nią jednak - tak jak się spodziewałem - na sam przylądek Europa
Point na końcu gibraltarskiego cypla. Zamiast tego znalazłem się w
punkcie widokowym z tabliczką upamiętniającą Słupy
Heraklesa jak nazywano w
starożytności dwa szczyty na przeciwległych krańcach Cieśniny
Gibraltarskiej - jednym z nich jest Skała Gibraltarska, drugim:
marokański szczyt Dżabal Musa lub też góra Monte Hacho, położona w
hiszpańskiej Ceucie. Cieśnina Gibraltarska i Słupy Heraklesa
wyznaczały dla starożytnych cywilizacji basenu Morza Śródziemnego
zachodni kraniec znanego im świata - dalej był już tylko
Okeanos, czyli bezkresny ocean. Stąd też na pomniku
znalazły się dwie mapy - mapa starożytnego świata, obejmująca Morze
Śródziemne, północną Afrykę i Południową Europę, a po drugiej
stronie - mapa świata współczesnego, obejmująca wszystkie siedem
kontynentów. Z tego miejsca roztacza się też szeroki widok na
cieśninę - w pogodne dni z mgieł na południowym horyzoncie
wyraźnie wyłaniają się nawet poszarpane szczyty gór Rif - a te
leżą już w Afryce! Tego dnia jednak niewiele można było dostrzec,
stąd nie udało mi się zrobić wyraźnego zdjęcia Czarnego Lądu,
pamiętam jednak, że kiedy osiem lat wcześniej odwiedziłem w lecie
sąsiednie Algeciras, pogoda pozwalała zobaczyć pokaźny fragment
marokańskiego wybrzeża.
Ulica Engineer Road, którą doszedłem do Słupów
Heraklesa, zmienia się w tym miejscu w Queens Road i skręca
ostro pod górę - ku szczytom Skały Gibraltarskiej. Można się tam też
dostać z miasta kolejką linową, która w Nowy Rok okazała się
jednak nieczynna. Wyższe partie Skały Gibraltarskiej od 1993 roku
objęte są ochroną w ramach rezerwatu Upper Rock Nature Reserve. Oprócz licznych gatunków ptaków, zamieszkujących
porośnięte gęstą makchią zbocza Skały Gibraltarskiej, prawdziwą
atrakcją są tutaj magoty gibraltarskie. Nie jest
jasne, skąd dokładnie pochodzą tutejsze małpy - jedna z hipotez
zakłada, że pouciekały ze statków przybywających na Gibraltar z
Afryki, niektórzy sądzą jednak, że małpy te są pozostałością
populacji zamieszkujących Europę przed nadejściem ostatniego
zlodowacenia. Tak czy owak magoty zamieszkują dziś
tutejszy rezerwat i są nawet często uważane za nieoficjalny symbol
Gibraltaru. Większość z nich przyzwyczaiła się już do
turystów - małpy czasem nawet same podchodzą do ludzi i
mogą nawet wskoczyć im na plecy czy ramiona. Widoczny na zdjęciu
magot tylko leniwie wygrzewał się w popołudniowym słońcu i zdawał
się nie zwracać na mnie najmniejszej uwagi. Następnego dnia
jeszcze przed świtem wymeldowałem się z hotelu i wróciłem do
hiszpańskiego miasteczka La Linea. Nowoczesny autobus zawiózł mnie
stamtąd na dworzec w Algeciras, skąd do przystani promowej było już
tylko kilka kroków. Z promu po raz ostatni spojrzałem jeszcze na
Skałę Gibraltarską, prezentującą się z tej perspektywy w całej
swojej krasie. Po drugiej stronie cieśniny czekała już na mnie moja
afrykańska przygoda.

Koniec
|