Etiopia 2012 cz. VI
Copyright
(c) 2012, 2013 by Radosław Botev
<<<<<<<<<- Wróć do początku relacji z podróży do Etiopii
Znowu w stolicy
Mikrobus jadący
z Dessie wysadził mnie wczesnym popołudniem na brudnej, zaśmieconej
ulicy daleko na północnych obrzeżach Addis Abeby. Pogoda była jednak
idealna na pieszą wędrówkę - wiał lekki, ciepły wiaterek,
a i słońce nie grzało zbyt mocno, toteż niezrażony
odległością zacząłem przemierzać z plecakiem ulice etiopskiej
stolicy. Wyminąłem czym prędzej magazyny z żywnością, z trudem
znosząc fetor gnijących odpadków porozrzucanych wprost na
jezdni, jednak już chwilę później znalazłem się na zadbanej,
reprezentacyjnej arterii Churchill Avenue (nazwy ulic w Addis
Abebie oznaczane są po amharsku i po angielsku), przecinającej miasto z północy na południe. Jest
to główna ulica handlowa Addis Abeby - rozlokowały się
tutaj niezliczone małe sklepiki z wyrobami lokalnego rękodzieła,
lokale gastronomiczne, a także kilka droższych hoteli i
zagranicznych firm. Zajrzałem do sklepików z pamiątkami
- jest ich tu może z kilkanaście, a wszystkie obok
siebie, tak że tworzy się z tego cały bazarek. Oczywiście
nie spodziewałem się znaleźć tu niczego poza odartą z
autentyczności cepelią dla turystów - i nie pomyliłem się,
jednak zastanowiła mnie jedna rzecz - wiele z
tutejszych pamiątek miało iście nieetiopskie zdobienia
- uwidocznono na nich bowiem zwierzęta typowe dla
położonych nieco dalej na południe sawann - słonie, żyrafy,
antylopy, nosorożce. W Etiopii takich zwierząt nie ma albo
wcale albo żyją ich tylko małe stadka w nielicznych rezerwatach.
Dlaczego więc tu, w Addis Abebie, sprzedaje się pamiątki, które ani
trochę nie przywodzą na myśl etiopskiej rzeczywistości? I
dlaczego figurki postaci ludzkich i afrykańskie maski sprzedawane na
ulicach Addis Abeby wywoływały u mnie nieodparte skojarzenia ze
sztuką Masajów? Otóż okazuje się, że większość rękodzieł
sprzedawanych tu jako "tradycyjne etiopskie rzeźby"
jest najzwyczajniej w świecie importowana z sąsiedniej
Kenii! Na dodatek sprzedawcy nie uzgodnili między sobą wspólnej
wersji - w jednym sklepie chciano mi sprzedać figurkę pochodzącą
rzekomo od etiopskiego ludu Mursi, podczas gdy taka sama figurka w
sklepie tuż obok w magiczny sposób zmieniała się już w wytwór sztuki
ludu Gambella. Na ruchliwą aleję Churchilla wróciłem jeszcze kolejnego dnia - był to już mój ostatni
dzień pobytu w Etiopii i trzeba było dokładniej rozejrzeć
się po Addis Abebie. Na południowym krańcu alei,
niedaleko głównej stacji kolejowej, skąd kilka razy w tygodniu
odjeżdża pociąg w stronę Dżibuti, znalazłem pomnik Lwa Judy - dawnego symbolu cesarskiej
potęgi Etiopii. Symbol ten nawiązuje oczywiście do biblijnego
izrealskiego plemienia Judy, jednak Etiopczykom kojarzy się przede
wszystkim z przydomkiem ostatniego abisyńskiego cesarza Hailego Selassiego. Według tutejszej legendy władca ten miał bowiem wywodzić
się w linii prostej od biblijnego króla Salomona i królowej Makedy -
władczyni królestwa Saby w południowej części Półwyspu Arabskiego,
których syn Menelik miał założyć królestwo Aksum na północnych
terenach obecnej Etiopii. Po obaleniu cesarstwa w połowie lat '70 ubiegłego stulecia lew zniknął z
oficjalnych państwowych symboli, zastąpiony najpierw emblematem
reżimu wojskowej rady Derg, potem godłem Ludowo-Demokratycznej Republiki Etiopii, a w końcu obecnie używanym złotym pentagramem w
błękitnym polu, symbolizującym jedność kraju. Mimo to nie tylko
nigdy nie usunięto tutejszych pominików Lwa Judy, ale też odniosłem
wrażenie, że w pewnym sensie lew wciąż żyje w świadomości
mieszkańców Etiopii jako symbol ich historii i tradycji - pojawia
się na przykład jako częsty motyw ozdobny, czy też architektoniczny.
W Addis Abebie jest zresztą jeszcze kilka innych pomników,
przedstawiających Lwa Judy, z których jeden widziałem jeszcze przy
tej samej alei Churchilla. Usuwanie symboli minionych epok politycznych w ogóle
nie leży chyba w naturze Etiopczyków - przemiarzając ulice Addis Abeby natknąłem się bowiem na pomnik przeniesiony jakby wprost z
okresu socjalizmu: wysoka betonowa wieża z błyszczącym znakiem
sierpa i młota, zwieńczona czerwoną gwiazdą, a po bokach
ogromne płaskorzeźby wyobrażające przywódców Etiopii i Kuby i
wiwatujący na ich cześć lud pracy. Pomnik ten, zwany po amharsku Tiglachin - "nasza walka",
upamiętnia zwycięstwo połączonych socjalistycznych sił etiopskich, radzieckich, kubańskich i południowojemeńskich
przeciwko siłom Somalii, wspieranym przez państwa
kapitalistyczne z USA na czele, w konflikcie zbrojnym o przynależność Ogadenu - wschodniego regionu Etiopii. Wojna w Ogadenie rozgorzała pod koniec lat siedemdziesiątych ubiegłego
stulecia, gdy Etiopia pogrążona była w chaosie po obaleniu
cesarza, a somalijski przywódca Mohammed Siad Barre zapragnął
skorzystać z okazji i zająć Ogaden - zamieszkany przez lud
Somali i uważany za część historycznej Somalii. Wojna zakończyła się
druzgocącym zwycięstwem Etiopii, a Somalia do dzisiaj nie podniosła
się po porażce: narastający ruch oporu wobec prezydenta Siada
Barre doprowadził w końcu w 1991 r. do jego obalenia, a Somalia
pogrążyła się w krwawej i do dziś nierozwiązanej wojnie
domowej. Chociaż bodaj wszędzie indziej na świecie pomniki ogląda
się za darmo, władze Addis Abeby wpładły na genialny pomysł,
jak i tutaj zarobić na turystyce: kiedy tylko nieświadomy niczego
zachodni podróżnik minie ogrodzenie wokół pomnika, a do tego jeszcze
pstryknie sobie pamiątkowe zdjęcie, natychmiast jak spod ziemi
zjawia się przy nim bileter z oficjalną plakietką etiopskiego Ministerstwa Kultury i Turystyki, żądając zapłaty za bilet wstępu. Cóż - co kraj, to
obyczaj. Przez pozostałą część mojego
ostatniego dnia w Etiopii po prostu włóczyłem się po Addis Abebie, chłonąc atmosferę tego miasta. Przyglądałem
się handlarzom, sprzedającym w centrum banany wprost
z wyłożonych tekturą taczek, na których je przywieźli;
patrzyłem na samochody przejeżdżające przez skrzyżowania w
mniejszym lub większym porządku, na brudne, zapyziałe autobusy
niespiesznie wiozące tłum pasażerów. Gdyby nie ciemny odcień cery
tutejszych mieszkańców, na głównej alei Churchilla mógłbym w pierwszej chwili poczuć się trochę jak w Polsce u schyłku lat
'80. Ale przecież buduje się tu też coraz więcej przeszklonych
biurowców i drogich hoteli - Addis Abeba rozwija się dynamicznie,
tak jak przystało na najważniejszą stolicę Rogu Afryki. Kto
wie, dokąd zmierza naród etiopski i czy z czasem nie zbuduje jednej
z ważniejszych potęg kontynentu? Wczesnym popołudniem wróciłem do
schroniska Mr. Martin's Cozy Place w dzielnicy Bole.
Musiałem zdrzemnąć się przed nocnym lotem do Egiptu. Kiedy o drugiej
w nocy wyszedłem znowu na zewnątrz, na ulicach Addis Abeby kręciły
się już tylko etiopskie prostytutki i kilku podejrzanych typków. W
ciągu dnia wydałem już wszystkie birry i zmuszony byłem teraz
pokonać drogę na lotnisko na piechotę - na szczęście trwało to tylko
pół godziny. Na lotnisku po sprawnej odprawie znalazłem się szybko
na pokładzie samolotu linii Egypt Air i zgodnie z planem
odleciałem do Kairu - a tam czekały już na mnie egipskie piramidy.
Galeria zdjęć (kliknij, żeby powiększyć)
|
|
|
| Koniec
|