Etiopia 2012 cz. V
Copyright
(c) 2012, 2013 by Radosław Botev
<<<<<<<<<- Wróć do początku relacji z podróży do Etiopii
Na południe
Kiedy o wpół do piątej rano wyszedłem z
malutkiego pokoiku w hotelu Helen's, w którym spędziłem
ostatnie trzy noce, było jeszcze zupełnie
ciemno. Pierwsze, na co niemal natychmiast zwróciłem uwagę,
było niezwykle rozgwieżdżone niebo. Chociaż ledwie co wyszedłem
z jasno oświetlonego pomieszczenia, nawet nieprzyzwyczajonym
jeszcze do ciemności wzrokiem wyraźnie dostrzegałem miriady
świetlistych punktów i punkcików, rozmigotanych na tle
głębokiej czerni firmamentu. Na wysokości blisko trzech
tysięcy metrów, z dala od dużych skupisk ludności, powietrze było
tak krystalicznie czyste, a niebo tak niezmącone łuną miejskich
świateł, że oto ponad moją głową rozgrywał się istny kosmiczny
spektakl, którego próżno by szukać w bardziej cywilizowanych
rejonach świata, a który tutaj jest
codziennością. Oczarowany widokiem, przez dłuższą
chwilę patrzyłem w owo pierwotne, pradawne niebo - takie
samo, na jakie spoglądali kiedyś przodkowie dzisiejszych
Amharów, i w jednej chwili prawdziwie zrozumiałem fascynację, jaką
gwiazdy i kosmos od wieków budziły u ludzkości. Toż podobny widok
ukazywał się oczom starożytnych uczonych, próbujących zgłębić naturę
Wszechświata - Grekom, Rzymianom, Chińczykom, Arabom... Nie
mogłem jednak długo cieszyć oczu wspaniałym widokiem etiopskiego
nieba: musiałem zdążyć na autobus, który - jak dedukowałem -
powinien odjeżdżać z Lalibeli około piątej rano. Później mogłem się
wydostać z miasteczka już tylko droższymi minibusami. Przyświecając
sobie małą, turystyczną latarką, sprawnie pokonałem kilkusetmetrowy
odcinek, dzielący hotel od małego placyku, z którego odjeżdża
transport na południe. Zignorowawszy naganiaczy, którzy usilnie
chcieli namówić mnie do podróży minibusem, po chwili znalazłem się
przy autobusie - musiałem jednak zapłacić mały napiwek kilku
osiłkom, którzy przywiązali mi plecak do bagażnika na
dachu pojazdu. Wschód słońca zastał mój autobus już na
stokach uskoku Mesket. Wkrótce znaleźliśmy się z powrotem w Gaszenie
i pomknęliśmy dalej asfaltową drogą w kierunku miasta Woldia na
wschodnim końcu trasy. Po drodze udało mi się zrobić kilka zdjęć
przez brudną, zapyziałą szybę autobusu, który - sądząc po
azjatyckich napisach na karoserii - importowano najprawdopodobniej z
Chin. We współczesnej Etiopii to właśnie Chińczycy są jednym z
najważniejszych wykonawców prac modernizacyjnych kraju - to oni
budują tu asfaltowe drogi, które powoli docierają do coraz większej
liczby tutejszych miast i miasteczek. W Woldii spędziliśmy ledwie
półtorej godziny. Zdążyłem zorientować się, że na trasie
dalekobieżnych podróży autobusowych w Etiopii przewidziany jest
zawsze jeden taki dłuższy postój. Z jednej strony pomaga on zapewne
kierowcy wypocząć, a podróżnym posilić się gdzieś w przydrożnym
barze, z drugiej strony jest to też czas, w jakim kierowca ma
nadzieję zebrać jeszcze trochę pasażerów. W Woldii droga rozwidla
się - można stąd jechać na północ, do regionu Tigraj, słynącego ze
swoich skalnych klasztorów, albo też na południe - do Dessie i dalej
do Addis Abeby. Ja jechałem już na południe - za kilka dni miał
dobiec końca czas mojej podróży po Etiopii. Niemałym zaskoczeniem
był dla mnie krajobraz na tej trasie. Szosa wiedzie tu wzdłuż
żyznych i wilgotnych dolin rzecznych, skutkiem czego dotychczasowa
sucholubna trawiasta roślinność Wyżyny Abisyńskiej często ustępowała
tu miejsca plantacjom bananowców. Bananami i cytrusami handlowano
też zresztą przy drogach: wielokrotnie na krótkich postojach w
małych wioskach przy drodze do autobusu zbliżały
się Etiopki z koszami pełnymi takich
owoców.
Dessie
Wczesnym
popołudniem dotarłem wreszcie do Dessie (Desje) - jednego z
większych miast w Etiopii, mniej więcej w połowie drogi z Lalibeli
do Addis Abeby. Chociaż było jeszcze na tyle wcześnie, że autobus
mógłby spokojnie kontynuować podróż dalej do stolicy, tutaj musiał
nastąpić przymusowy nocleg: wszystkich podróżnych, którzy tego dnia
udawali się dalej na południe, z pewnością zdążyły już zabrać
minibusy, od rana tłumnie odjeżdżające z ogrodzonego placu.
Połączenie autobusowe o tej porze nie miało już zatem racji bytu:
kierowca zaparkował pojazd pod obskurnym, kamiennym murem placu, a
ja musiałem poszukać sobie noclegu w mieście. Po
kilkudniowym pobycie na prowincji w Dessie czekała już na
mnie cywilizacja: zadbane ulice (niektóre nawet z
chodnikami), odmalowane elewacje budynków, banki, butiki; udało
mi się tu nawet znaleźć nowoczesną, schludną i wręcz prawdziwie
europejską knajpkę, w której można było nawet płacić kartą kredytową
- a to w Etiopii wciąż rzadkość. Byłem też mile zaskoczony hotelem -
zatrzymałem się w przytulnym pensjonaciku, oznaczonym
jako Qualiber Hotel, gdzie za 240 birrów dostałem
pokój z łazienką, ciepłą wodą i telewizorem - jak na afrykańskie
warunki był to ponadprzeciętny luksus. Do oglądania w Dessie nie
ma praktycznie nic - większość podróżnych traktuje miasto tylko jako
bazę przesiadkową. Zatrzymałem się tu jednak, aż na dwa noclegi -
kolejnego dnia zamierzałem wrócić kilkanaście kilometrów na północ,
do miasteczka Hayk nad brzegiem malowniczego jeziora o tej samej
nazwie.
Hayk
Minibus jadący z Dessie wysadził mnie
na małym placyku przed meczetem w miejscowości Hayk (czy też
Hajk
w poprawnej polskiej transkrypcji), którą mijałem poprzedniego
dnia, jadąc autobusem z Lalibeli. Jednak muzułmańska świątynia i donośny śpiew
muezzina, dochodzący właśnie
z głośników zainstalowanych na jaskrawo malowanym minarecie, nie
były jedynymi rzeczami, które nadawały mieścinie arabskiego charakteru -
przed świątynią, jak również na kilometrowym odcinku
szutrowej drogi wiodącej nad brzeg jeziora, mijały mnie całe
karawany wielbłądów, objuczonych różnego rodzaju towarami. Co tu
się, u licha, dzieje? - pomyślałem. Czyżbym w jakiś niewytłumaczalny sposób
przeniósł się nagle z górzystej Abisynii do odległej o setki
kilometrów pustynnej Arabii? Przypomniałem sobie jednak, że
Hayk leży już na pograniczu wschodniego regionu Etiopii, silnie naznaczonego
wpływami kulturowymi Półwyspu Somalijskiego - sięgają tu
drogi handlowe z Dżibuti, a w wiosce Bati o kilkadziesiąt
kilometrów na wschód od Dessie w każdy poniedziałek odbywa się wielki targ,
na który zjeżdżają kupcy nawet z Somalilandu. To właśnie tam
sprzedaje się sprowadzone ze wschodu wielbłądy, cenione ze względu
na ich przydatność do transportu towarów. W ten sposób Etiopia
zaskoczyła mnie po raz kolejny: najpierw urzekły mnie jej
przepiękne, zapierające dech w piersiach górskie
krajobrazy, potem - gdy przywykłem już do sielankowego widoku
górskich zboczy i złotych pól obsadzanych prosem przez tutejszych
górali - ujrzałem gaje zielonolistnych bananowców, a teraz znowu karawany
wielbłądów, które dotąd kojarzyłem raczej z krajami pustyni.
Etiopia jawi się zatem jako kraj o olbrzymiej różnorodności, na
każdym niemal kroku zaskakujący białego podróżnika czymś nowym i
nieoczekiwanym. Jezioro Hayk, którego turkusowe
wody wypatrzyłem w oddali jeszcze poprzedniego dnia z okien
autobusu, w pełni spełniło moje oczekiwania co do idyllicznego raju
w subtropikalnym otoczeniu: brzegi nieskazitelnie czystego
jeziora porośnięte są tu soczystozielonymi gajami
bananowców, w okolicy jak okiem sięgnąć ciągną się dobrze
nawodnione pola prosa i sorgo, a na płyciznach na skraju samego
jeziora brodzą egzotyczne ptaki, takie jak ibisy,
kormorany czy wielkie marabuty. Tutejsza spokojna, sielska
okolica, w której nikt nie zaczepiał mnie jako białego
farandżi, działała na mnie niezwykle kojąco i
pozwalała w pełni rozkoszować się egzotyczną podróżą.
Mogłem też w spokoju przyglądać się codziennemu
życiu tutejszych mieszkańców - rybakowi niespiesznie zarzucającemu
sieci ze swojej trzcinowej pirogi, pastuchowi prowadzącemu
afrykańskie bydło o ogromnych rogach na pobliskie pastwiska, czy też
małej dziewczynce napełniającej plastikowy baniak wodą z jeziora, by
później podlać nią pobliskie uprawy. Prawdziwą atrakcją jest tu
jednak wspomniane egzotyczne ptactwo, zwłaszcza zaś marabuty, które
są na tyle ufne - albo też na tyle przyzwyczaiły się do ludzi - że
można się do nich zbliżyć nawet na kilka kroków, zanim poderwą się
do lotu z głośnym łopotem wielkich skrzydeł. Jezioro jest też
miejscem zimowania wielu europejskich gatunków ptaków, takich jak
choćby czapla siwa.
Galeria zdjęć (kliknij,
żeby powiększyć)
|
|
|
|
Najbardziej
zachwyciły mnie jednak bananowce. Plantacje nad jeziorem Hayk to w
zasadzie tylko małe zagajniczki, ale za to
odniosłem wrażenie, że banany rosną tu w sposób naturalny: na wielkich,
przemysłowych plantacjach, takich jak te w Ameryce Łacińskiej, skąd pochodzi
większość bananów w europejskich sklepach, pakuje się rosnące
na drzewach bananowe kiście w wielkie plastikowe worki dla
ochrony przed wiatrem i deszczem, a następnie
zrywa się je jeszcze niedojrzałe i pakuje do chłodni na
statku zmierzającym do Europy. Tam z kolei sztucznie pobudza się je do dojrzewania. Natomiast
tu, nad jeziorem Hayk w Etiopii, kiście wiszą sobie spokojnie
pod wielkimi, soczystozielonymi liśćmi bananowca i
w sposób naturalny dojrzewają w promieniach ostrego
afrykańskiego słońca. Bez ingerencji człowieka banany rosną mniejsze,
mniej okazałe i przez to zapewne nie wzbudziłyby
większego zainteresowania w europejskim hipermarkecie. Są też
jednak mniej odarte z natury, a i spacer scieżkami wytyczonymi
wśród takich "półdzikich" bananowych gajów zaliczam do najciekawszych
doświadczeń z całej wyprawy do Etiopii. Bananowce miejscami tworzą tu
na tyle zwarty kompleks nad brzegami jeziora,
że odnosiłem wrażenie, jakbym znalazł się nagle na skraju nieprzebytej tropikalnej
dżungli na jakiejś bezludnej wyspie - a przecież ledwie
kilkanaście metrów dalej ciągnęły się już pola uprawne. Było
też coś niezwykle urzekającego w doskonałej harmonii zalanego słońcem
błękitu jeziora i bujnej zieleni bananowych zarośli. Z pewnością warto było poświęcić ten jeden dzień z
mojej - nie za długiej przecież - podróży do Etiopii, aby odwiedzić jezioro Hayk,
położone z dala od utartych turystycznych szlaków i niefunkcjonujące jako
główna atrakcja kraju, a jednocześnie dostarczające wspaniałych wrażeń.
Galeria zdjęć (kliknij,
żeby powiększyć)
|
|
|
|
Przejdź do dalszej części relacji z podróży do Etiopii ->>>>>>>>>
|