Cypr 2012
W drodze do Afryki
Copyright (c) 2012, 2015 by Radosław Botev
Trasa podróży po Cyprze
Krótki pobyt na Cyprze w listopadzie 2012 roku był częścią mojej podróży do Afryki. Do odwiedzenia tego wyspiarskiego państwa skłoniła mnie promocyjna oferta Polskich Linii Lotniczych LOT na połączenie z Warszawy do Larnaki, skąd mogłem dalej korzystnie cenowo dolecieć do Etiopii. Zaplanowałem ledwie dwudniowy pobyt, co - siłą rzeczy - pozwoliło mi zobaczyć tylko kilka miejscowych atrakcji. Na międzynarodowe lotnisko w Larnace - główny port lotniczy południowej, greckiej części wyspy - dotarłem w środku nocy. Umundurowany cypryjski funkcjonariusz imigracyjny tylko pobieżnie rzucił okiem na mój paszport, po czym bez jakichkolwiek dalszych formalności pozwolił mi przejść przez bramki. Cypr - chociaż zgodnie z moją wyniesioną ze szkoły wiedzą zalicza się do azjatyckiego Bliskiego Wschodu - jest współcześnie pełnoprawnym członkiem Unii Europejskiej, toteż Polacy mają nieskrępowany wstęp na jego terytorium. Nie dotyczy to wprawdzie północnej części kraju, która od czasu tureckiej inwazji w 1974 roku znajduje się poza kontrolą uznawanych przez społeczność międzynarodową cypryjskich władz - jednak tym razem zamierzałem przebywać tylko na południowych wybrzeżach wyspy.
Z lotniska w Larnace regularnie odjeżdżają autobusy wprost do ważniejszych miast południowego Cypru. Przyleciawszy na wyspę grubo po północy nie chciałem już jechać do hotelu. Zamiast tego zaczekałem do odjazdu najbliższego autobusu do Limassolu, skąd miałem zamiar dostać się do ruin starożytnego Kurionu. Kierowca autobusu dokładnie wypytał wszystkich podróżnych, dokąd jadą - dzięki temu mógł ich wysadzić w Limassolu na właściwym przystanku. Przemieszczanie się po kraju jest też łatwe o tyle, że - jak na dawny brytyjski protektorat przystało - bez problemu można tu porozumieć się w języku angielskim.
Z przystanku przed halą przylotów wyjechałem około czwartej nad ranem - w listopadzie to jeszcze środek nocy, toteż świt zastał mnie siedzącego wygodnie w klimatyzowanym autobusie mknącym po zadbanej szosie. Wraz z ustępowaniem nocy moim oczom stopniowo ukazywał się typowy śródziemnomorski krajobraz z bezleśnymi wzgórzami porośniętymi jedynie makchią. Na mijanych poletkach gdzieniegdzie pojawiały się także pióropusze daktylowych palm, a ja poczułem, że oto zaczęły się moje wakacje...
Słońce zdążyło już wznieść się wyraźnie ponad horyzont, kiedy wysiadłem z autobusu na opustoszałej jeszcze uliczce na przedmieściach Limassolu. Przyjemna, poranna bryza sprawiała, że kilkunastominutowe oczekiwanie na miejski autobus do ruin Kurionu nie dłużyło mi się zbytnio. Kurion, zapisywany też czasem jako Kourion, położony jest na rozległym płaskowyżu, kilkanaście kilometrów na północny zachód od Limassolu. Niewielu przybywających tu turystów zdaje sobie sprawę, że w świetle prawa międzynarodowego ruiny Kurionu nie leżą wcale w Republice Cypryjskiej, a w brytyjskim terytorium zamorskim Akrotiri, obejmującym bazę wojskową na krańcu wysuniętego w morze półwyspu na zachód od Limassolu i tereny przyległe, w tym właście Kurion. Na Cyprze jest jeszcze jedno brytyjskie terytorium - Dhekelia na wschód od Larnaki. Oba te obszary, z wyjątkiem ścisłego terenu samych baz wojskowych, są jednak ogólnie dostępne, a w terenie brak jest jakichkolwiek kontroli paszportowych, czy nawet znaków drogowych wskazujących na wjazd na teren wyspy wciąż należący do Wielkiej Brytanii. Do wszystkich praktycznych celów Akrotiri było więc dla mnie częścią Cypru.
Kasy biletowe stanowiska archeologicznego znajdują się już na samym płaskowyżu i od przystanku autobusowego musiałem podejść spory kawałek pod górę. Było jeszczcze wcześnie i do otwarcia kas musiałem zaczekać jeszcze dobre pół godziny. Na rozległym obszarze wykopalisk zachowały się tutaj zabytki głównie z czasów rzymskich, w tym teatr, z którego trybun roztacza się szeroki widok na Morze Śródziemne.
Kurion - galeria zdjęć
(kliknij, żeby powiększyć)
|
|
|
|
Widok błękitnej toni Morza Śródziemnego z ruin Kurionu skłonił mnie do zejścia na pobliską plażę - tym bardziej, że po zwiedzeniu ruin pozostało mi jeszcze trochę czasu do odjazdu autobusu do Limassolu, a słońce zdążyło już wspiąć się na tyle wysoko, że powoli zaczynało robić się gorąco. Początek listopada to na Cyprze wciąż dobra pogoda na plażowanie.
Kourion Beach okazała się kamienistą plażą, w większości objętą zakazem kąpieli ze względu na duże fale, rozbijające się tu o kamieniste wybrzeże. Dopiero na północnym krańcu plaży działają hotele i można wykąpać się w morzu. Skutek tego jest jednak taki, że właśnie tamten, północny kraniec plaży był gwarny i zatłoczony, toteż wolałem przespacerować się po pozostałym odcinku Kourion Beach. Spacer okazał się bardzo przyjemny: mogłem nacieszyć oczy widokiem białych urwisk ciągnących się wzdłuż wybrzeża, a chłodny, porywisty wiatr od morza przynosił wytchnienie od gorących promieni cypryjskiego słońca.
Pod samym klifem natknąłem się jeszcze na ruiny starożytnej bazyliki, z której do naszych czasów dotrwało kilkanaście korynckich kolumn. Teren stanowiska archeologicznego był jednak tego dnia niedostępny dla zwiedzających i mogłem spojrzeć na ruiny tylko zza ogrodzenia. Wkrótce zresztą i tak nadjechał mój autobus i wróciłem do Limassolu.
Limassol to drugie pod względem wielkości miasto Cypru. Byłem już mocno wymęczony po nieprzespanej nocy i zwiedzaniu okolic Kurionu, a z przystanku autobusowego musiałem przejść jeszcze przez pół miasta na nadmorską promenadę, gdzie miałem zamiar złapać autobus z powrotem do Larnaki. Nie miałem już za bardzo siły, aby rozejrzeć się po całym mieście, spędziłem jednak trochę czasu na wybrzeżu. Tutejszy zadbany, wysadzany palmami deptak Molos prezentuje się dość malowniczo.
Wzdłuż terenów zielonych przy deptaku przebiega ruchliwa ulica Christodulu Chadzipawlu, przy której wreszcie - po godzinie oczekiwania - podstawił się rozklekotany busik do Larnaki. Początkowo miałem w planach jeszcze odwiedzenie stanowiska archeologicznego Chirokitia przy trasie z Limassolu do Larnaki, gdzie zachowały się pozostałości prehistorycznej osady, ale nie miałem już na to siły. Pojechałem wprost do centrum Larnaki, a stamtąd - lokalnym autobusem do hotelu Lucky Hotel Appartments daleko na wschodnich przedmieściach, gdzie za 30 euro dostałem apartament z sypialnią, kuchnią i pokojem dziennym. Lucky Hotel to w sezonie z pewnością przyjemny hotelik z basenem na podwórzu - kilkaset metrów od plaży. Sama plaża nie jest jednak w tym miejscu zbyt atrakcyjna - gruby, brunatny żwir nie zachęca do długiego wylegiwania się w słońcu. Aby dotrzeć do przyjemniejszej, piaszczystej plaży, trzeba pojechać jeszcze kawałek dalej na wschód - do kurortów na północnym wybrzeżu Zatoki Larnaki.
Larnakę zwiedzałem dopiero kolejnego dnia. Miałem na to niemal cały dzień - dopiero po południu miałem stawić się do odprawy na lotnisku. Zacząłem od spaceru wzdłuż nadmorskiej promenady - w zasadzie niewiele różni się ona od tej z Limassolu: takie same palmy wzdłuż deptaka, podobna zabudowa na nabrzeżu. Miasto wydało mi się jednak dziwnie senne, niemal opustoszałe - zapewne w szczycie sezonu jest tu tłoczno od turystów, ale na początku listopada - mimo sprzyjającej aury - niewielu podróżnych decyduje się na przyjazd na Cypr. Z tego względu jest to też bardzo przyjemny czas na zwiedzanie - ceny są niższe, spokój większy.
W Larnace jest kilka obiektów, które mogą zainterosować miłośnika starożytności - lokalne muzeum archeologiczne, ruiny Kitionu, a także i młodsze budowle: Cerkiew Świętego Łazarza czy też średniowieczny fort na wybrzeżu. Niestety - mimo iż w większości europejskich krajów dniem wolnym od pracy dla muzeów jest poniedziałek - okazało się, że na Cyprze obiekty takie zamykane są w niedzielę. Najwyraźniej więc przeceniłem europejskość Cypru, planując zwiedzanie miasta właśnie w niedzielę. Muzea musiały więc poczekać, aż przyjadę na wyspę kolejny raz. Nic nie stało natomiast na przeszkodzie, abym zobaczył Cerkiew Świętego Łazarza (Ajos Lazaros), w której - według tradycji cypryjskiego prawosławia - znajduje się grób samego Łazarza, który po wskrzeszeniu go przez Chrystusa, miał przyjechać na Cypr i zostać biskupem Kitionu. Poświęcony mu kościółek powstał za czasów bizantyjskich, w X stuleciu, lecz swój obecny kształt zawdzięcza przebudowie w XVII wieku. Zdjęcie kościoła zamieszczam wśród zdjęć Larnaki w galerii poniżej.
Larnaka - galeria zdjęć
(kliknij, żeby powiększyć)
|
|
|
|
W Larnace spędziłem jeszcze kilka godzin, spacerując tutejszymi ulicami, przyglądając się willom z małymi ogródkami, w których ich właściciele zasadzili mniej lub bardziej egzotyczne rośliny strefy śródziemnomorskiej, czy też znowu odpoczywając na ławce w jednym z nielicznych w mieście terenów zielonych. Kiedy plecak powoli zaczynał mi już ciążyć, wciąż miałem jeszcze dużo czasu do odlotu samolotu. Postanowiłem więc dotrzeć na lotnisko pieszo, co dawało mi możliwość przyjrzenia się po drodze z bliska słonemu jezioru Aliki Larnakas na obrzeżach miasta. Jezioro to interesowało mnie głównie za sprawą niezwykłej, różowej barwy wody - żyje tu bowiem pewien gatunek glonów, odpowiedzialny za takie właśnie zabarwienie. Na wydmach, wokół Aliki Larnakas wytyczono ścieżki dla pieszych, dzięki czemu łatwo można okrążyć akwen.
Powoli zbliżał się czas odprawy, toteż w końcu przyspieszyłem kroku. Kiedy wydawało mi się, że już zbliżam się do hali odlotów, zdziwił mnie zupełny brak ruchu wokół lotniska - gdzie podziali się wszyscy pasażerowie? Dopiero kiedy zauważyłem zabite deskami otwory po bankomatach, zrozumiałem, że to stary, od kilku lat nieczynny terminal! W 2010 roku uruchomiono nowy terminal, siłą rzeczy nieuwzględniony jeszcze w moim przewodniku Pascala, który kupiłem jeszcze w czasach studenckich. Tak oto musiałem na koniec dnia pędzić jeszcze ponad trzy kilometry do nowego terminalu. Na szczęście zdążyłem stawić się o czasie do odprawy, w czasie której Egipcjanin przy stanowisku kontroli biletowej upewnił się jeszcze w systemie, czy Polacy aby na pewno mogą otrzymać etiopską wizę po przylocie. System zweryfikował tę możliwość pozytywnie i już niedługo potem siedziałem na pokładzie samolotu linii Egypt Air, którym poleciałem do Kairu, gdzie po dwugodzinnym oczekiwaniu przesiadłem się na drugi samolot do Addis Abeby.
Słone jezioro Aliki Larnakas - galeria zdjęć
(kliknij, żeby powiększyć)
|
|
|
|
Koniec
|