Chiny 2009
cz. II
Copyright (c) 2009, 2010 by Radosław Botev
Cesarski Pałac Letni w Pekinie
Obecnie do Cesarskiego Pałacu Letniego (, Yiheyuan) można już w miarę
sprawnie dojechać linią metra numer 4, jednak w lipcu 2009 roku
linia ta wciąż jeszcze była w budowie. Dlatego chcąc dostać się spod
Zakazanego Miasta na północno-zachodnie przedmieścia Pekinu,
zmuszeni byliśmy dojechać linią numer 10 do stacji Bagou w dość
sporym oddaleniu od zespołu pałacowego. Znaleźliśmy się w ten sposób
w nieciekawej dzielnicy pełnej starych hutongów, zaś droga do pałacu
była zupełnie nieoznakowana. Zagadywani przez nas Chińczycy
wprawdzie usilnie starali się nam pomóc, jednak jak zwykle w takich
wypadkach kończyło się to między nimi kłótnią po chińsku, z której
nic dla nas nie wynikało. W końcu, po blisko godzinnym marszu
okrężną drogą, udało nam się dotrzeć na południowe brzegi
sztucznego jeziora Kunming w obrębie zespołu
pałacowo-parkowego. Jezioro Kunming (, Kunming Hu) zajmuje blisko trzy czwarte parku wokół Pałacu Letniego.
Swój obecny kształt i rozmiary zawdzięcza cesarzowi Qianlongowi,
który w drugiej połowie XVIII wieku rozbudował swoją letnią
rezydencję i powiększył istniejące tu już wcześniej sztuczne zbiorniki
wodne, od wieków wykorzystywane do nawadniania pól i zaopatrywania Pekinu
w wodę. Wchodząc na teren kompleksu parkowego od
strony południowej, znajdowaliśmy się po
przeciwnej stronie jeziora względem pałacu. Pokonawszy bramki biletowe, wyszliśmy
na przystań, skąd stylizowane chińskie łodzie zabierają
pasażerów na drugą stronę. My zdecydowaliśmy się jednak przejść
kawałek piechotą wzdłuż brzegu.
W powietrzu unosiła się mglista
wilgoć, co w połączeniu z gęstwiną drzew i pokrytą liśćmi nenufarów
taflą rozległej zatoki jeziora budziło nieodparte skojarzenie
z krajobrazami ze średniowiecznych chińskich rycin. Spacerując
wzdłuż wąskiej, obsadzonej zielenią grobli z ulgą odkryliśmy, że z dala
od nagrzanego betonu pekińskiej metropolii jest nam o wiele chłodniej
i bardziej rzeźko. Ścieżka wiodąca wśród omszałych pni doprowadziła
nas po kilku minutach do małej altanki, a później do dwóch budynków
o tradycyjnej chińskiej architekturze. Wewnątrz mieściła się kawiarenka,
w której posililiśmy się przed dalszym marszem. Szybko
też zorientowaliśmy się, że droga do Pałacu Letniego wzgłuż brzegów jeziora byłaby zbyt
długa, dlatego postanowiliśmy w końcu przeprawić się na drugi
brzeg łodzią. Szczęściem zaraz za kawiarenką natknęliśmy się na zacumowaną łódź oczekującą
pasażerów. Zdobiona,
zadaszona łódź zabrała nas do leżącej na środku jeziora wyspy Nanhu.
Jest to największa z tutejszych wysp, a swoje istnienie zawdzięcza
kilku pawilonom i świątyniom, które cesarz Qianlong nakazał
zachować przy powiększaniu jeziora. Żadna z tych budowli nie wzbudziła
jednak naszego zainteresowania - odznaczały się typową, tradycyjną
architekturą, dla nas laików łudząco podobną do tej z
Zakazanego Miasta. Dlatego szybko zdecydowaliśmy się płynąć dalej,
ku widocznemu już w oddali Wzgórzu Długowieczności z wznoszącą się na jego szczycie Wieżą
Wonności Buddy. Budowla ta należy już do
głównego kompleksu Pałacu Letniego. W
pierwszej kolejności dotarliśmy jednak do dziwacznej
Marmurowej Łodzi (,
Shi Fang) - kamiennego pawilonu przy brzegu jeziora. Pierwotny
pawilon powstał w tym miejscu jeszcze z rozkazu cesarza Qianlonga,
uległ jednak zniszczeniu w 1860 roku w czasie drugiej wojny
opiumowej, natomiast obecny pawilon powstał w 1893 roku z polecenia cesarzowej Cixi. Kształtem przypomina
łódź z bocznym napędem kołowym i skonstruowany jest w taki
sposób, żeby woda deszczowa ściekała z dachu wydrążonymi kolumnami i uchodziła
do jeziora przez rzygacze przy burtach. Wewnątrz znajduje się szereg
luster, których zadaniem jest wytworzenie wrażenia przebywania wśród wszechogarniającej
wody. Pawilon ten służył niegdyś cesarzowej Cixi za miejsce spożywania posiłków.
Niestety w czasie naszej wizyty wydawał się
zamknięty dla zwiedzających. Spod Marmurowej Łodzi do Wzgórza
Długowieczności wzdłuż brzegu jeziora Kunming prowadzi tzw. Długi
Korytarz (,
Chang Lang) - zadaszony chodnik z mnóstwem tradycyjnych,
chińskich malowideł na sklepieniu. Korytarzem tym doszliśmy
do paifangu (udekorowanej bramy) naprzeciw wejścia
do głównego kompleksu Pałacu Letniego na Wzgórzu
Długowieczności. Dominującą budowlą w kompleksie Pałacu Letniego jest Wieża Wonności Buddy (, Fo Xiang Ge). Aby tam dotrzeć, należy
wspiąć się po stromych schodach na zboczu Wzgórza Długowieczności.
Po drodze mija się kilka pawilonów, takich jak choćby miejsce, w
którym przez pewien czas więziony był przedostatni chiński cesarz
Guangxu - inicjator głębokich reform, którym przeciwna była
cesarzowa Cixi. Właśnie tej ostatniej Pałac Letni zawdzięcza swój
współczesny wygląd. Kiedy w czasie drugiej wojny opiumowej wojska
francuskie i brytyjskie zniszczyły dawną letnią rezydencję cesarzy
- tzw. Stary Pałac Letni (,Yuanmingyuan), leżący kilka
kilometrów od Wzgórza Długowieczności - miejscem wypoczynku
chińskich władców stał się właśnie tutejszy zespół pałacowy. W 1885
roku cesarzowa Cixi, nie mając funduszów na odrestaurowanie
dawnego pałacu, zleciła rozbudowę tutejszego kompleksu, czym
jednak i tak doszczętnie zrujnowała skarb państwa. Jakkolwiek
tragiczne dla cesarstwa były rządy Cixi - i to nie tylko przez jej
rozrzutność, ale też przez jej sprzeciw wobec koniecznych reform w
zmieniającym się świecie przełomu XIX i XX wieku - to
jednak właśnie dzięki niej zachowało się tutejsze unikalne
dziedzictwo kulturowe ludzkości. Sama wieża
kryje w swoim wnętrznu zabytkowy, wysoki na pięć metrów posąg
wieloramiennego Buddy, odlany z brązu i zdobiony złotem, pamiętający
jeszcze czasy dynastii Ming. Zastanawiałem się, jakim cudem przetrwał on okres rabowania i
niszczenia Pałacu Letniego po upadku cesarstwa - cały obiekt odrestaurowano
przecież dopiero w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Posąg
z pewnością waży jednak dobre kilka ton, więc rabusiom
zapewne trudno byłoby go stąd wynieść. Z drugiej strony
nie znalazłem też nigdzie informacji o tym, czy posąg
istotnie się tu wtedy znajdował - może postawiono go tutaj dopiero
w czasie prac restauracyjnych? Posągu nie wolno fotografować, jednak nikt
tego nie pilnuje, więc nic dziwnego, że w światowej sieci internetowej krąży
już wiele zdjęć, takich jak moje obok. Z wieży roztacza się szeroka panorama jeziora
Kunming i budynków pałacu po południowej stronie Wzgórza
Długowieczności. Przy sprzyjających warunkach atmosferycznych można
stąd dostrzec zabudowania Pekinu, my jednak musieliśmy tego dnia
zadowolić się jedynie mocno zamglonym widokiem jeziora i
pływających po nim łodzi. Północne zbocze
Wzgórza Długowieczności zabudowane jest dalszymi pawilonami i
bramami. Byliśmy już jednak zmęczeni całodziennym zwiedzaniem
zabytków Pekinu, a i upał znowu stawał się nieznośny mimo wiecznie
zachmurzonego nieba, dlatego tylko pobieżnie rzuciliśmy okiem na tę
część kompleksu. Miałem wrażenie, że Pałac Letni w odróżnieniu od
Zakazanego Miasta w jakiś trudno wytłumaczalny sposób zachował część
dawnej aury tajemniczości. Może miało to związek z faktem, iż mury
tutejszych budynków nie są tak zadbane i ładnie odmalowane jak te w
Zakazanym Mieście - mijając pomniejsze, opuszczone pawilony po tej
stronie wzgórza, nie miałem wątpliwości, że pałac doskonale pamięta
czasy cesarstwa. A może wynikało to z większej łatwości odnalezienia
zakamarków pałacu, w których nie kręcą się wszędobylscy
turyści? Przez północną bramę pałacu wyszliśmy na ruchliwą ulicę
pekińskich przedmieści. Chociaż przystanek autobusowy znajduje się
zaraz u wejścia na teren kompleksu pałacowego, mieliśmy
problem ze znaleziem właściwego autobusu. Nie znając
chińskiego, skąd mieliśmy wiedzieć, który autobus zawiezie nas do
centrum? Na szczęście wkrótce pojawił się rykszarz z dwujęzyczną,
chińsko-angielską tabliczką z przodu pojazdu. Napis głosił:
Stacja metra Bagou. Tak oto usadowiliśmy
się na twardych, prowizorycznych siedzeniach współczesnej rykszy -
roweru z zamontowaną z tyłu zadaszoną przyczepą. Z podziwem
patrzyliśmy, jak rykszarz dzielnie naciska pedały, wioząc dwie
dorosłe osoby półgodzinną trasą spod Pałacu Letniego do stacji
metra. Niestety odnieślismy też wrażenie, że podróż takim
pojazdem może być niebezpieczna - często zjeżdżaliśmy z pobocza
na sam środek jezdni bez zachowania elementarnych zasad
bezpieczeństwa. Ale wtedy chiński ruch uliczny nie dał się nam też
jeszcze tak bardzo we znaki jak poza stolicą, o czym napiszę w
dalszej części relacji. Tak czy owak w końcu szczęśliwie dotarliśmy
na miejsce.
Galeria zdjęć (kliknij, żeby powiększyć)
|
|
|
W dalszą drogę
W schronisku
natknęliśmy się na grupę Polaków, którzy wrócili właśnie z
Szanghaju. Potwierdzili oni znane mi relacje innych podróżników na
temat warunków jazdy pociągiem po Chinach - miał w nich panować
niespotykany ścisk, biletów na miejsca siedzące nie można było kupić
już na tydzień przed odjazdem pociągu, a miejsca stojące są właśnie
takie - stojące, bo w tłoku nie da usiąść nawet na podłodze, co w
zależności od długości trasy może skutkować nawet koniecznością
kilkunastogodzinnego stania. W dalszą drogę wybieraliśmy się
kolejnego dnia do Jinanu, by stamtąd dostać się do Qufu -
rodzinnego miasta Konfucjusza. Początkowo planowaliśmy kupić bilety
na pociąg w dniu wyjazdu, ale po zasłyszanych opowieściach
poszliśmy na stację jeszcze tego samego wieczora. Na placu
przed głównym wejściem na dworzec panował tłok taki sam, jak za
dnia. Mieliśmy też poważny problem ze znalezieniem kas biletowych -
nie ma ich w głównym hallu, więc trochę się naszukaliśmy. Chociaż na
piętrze znajduje się stanowisko z wielkim angielskojęzycznym napisem
"informacja", okazało się, że nikt tam nie mówi po angielsku. -
Tickets, tickets - na próżno sylabizowaliśmy umundurowanej
funkcjonariuszce za biurkiem, która tylko kręciła głową i coś sobie
mamrotała pod nosem po chińsku. Po co w takim razie ten
angielskojęzyczny napis? W końcu odnaleźliśmy małe okienko kasy
biletowej na piętrze - nie wiedzieć czemu mieściło się już za
bramkami kontroli biletów! Na szczęście nas przepuszczono, kiedy
pokazaliśmy na migi, że chcemy kupić bilet. - Jinan -
pokazuję przy kasie nazwę destynacji, zapisaną w przewodniku
chińskimi "krzaczkami". Po kilkuminutowej komunikacji za pomocą gestów i
fraz zapisanych w chińsko-polskim słowniczku w przewodniku Pascala
okazało się, że najwcześniejszy pociąg do Jinanu z wolnymi miejscami
stojącymi miał odjechać dopiero za dwa dni i to w nocy. Bilety na
wszystkie wcześniejsze połączenia były już wykupione. Mieliśmy
jednak jeszcze jedną szansę - podróż autobusem. Ponieważ jednak nie
wiedzieliśmy wtedy jeszcze, gdzie znajduje się się dworzec
autobusowy, wróciliśmy do schroniska z mocnym postanowieniem, że
następnego dnia znajdziemy autobus i wyjedziemy z Pekinu. W schronisku mieliśmy
dostęp do Internetu, więc szybko sprawdziliśmy, że w Pekinie jest
kilka dworców autobusów dalekobieżnych. Jest to w Chinach
częsta sytuacja - łatwiej jest przyjechać do jakiegoś miasta niż z
niego wyjechać. Skoro jednak zamierzaliśmy jechać następnego
dnia na południe, to - jak wydedukowaliśmy - nasz autobus
powinien odjeżdżać z dworca południowego. Internet w Chinach -
tak jak wszystkie środki masowego przekazu - podlega ścisłej
kontroli władz i odfiltrowywaniu nieprawomyślnych treści.
Wyszukiwarki internetowe, z Google na czele, stosują
skomplikowane machanizmy do indentyfikacji stron zawierających
treści niechciane z punktu widzenia komunistycznych władz
chińskich. Strony takie nie pojawiają się w wynikach wyszukiwania, a
próby wpisania ich adresu w przeglądarkę kończą się komunikatem o
blokadzie. W schronisku filtr był widocznie mniejszy, bo udawało mi
się nawet otworzyć Wikipedię
- zwykle w Chinach niedostępną - jednak nie powiódł się już dostęp
do artykułu o masakrze na placu Tiananmen. Na szczęście informacje o
połączeniach autobusowych nie są blokowane i udało nam się
ustalić dojazd do dworca.
Następnego dnia szliśmy do autobusu w strugach
deszczu. Chociaż z mapy wynikało, że południowy dworzec autobusowy w
Pekinie powienien znajdować się tuż przy stacji metra Puhuangyu, w
praktyce okazało się, że trzeba stamtąd przejść jeszcze
kilkaset metrów wzdłuż ruchliwej obwodnicy Nansanhuang
Donglu. Dlatego kiedy w końcu - skacząc wśród głębokich
kałuż przy przepełnionych studzienkach kanalizacyjnych - dotarliśmy
do niepozornie wyglądającej zajezdni, byliśmy całkowicie przemoczeni
i zziębnięci. Na szczęście bez najmniejszego problemu kupiliśmy w
kasie bilet autobusowy do Jinanu. Teraz pozostawał jeszcze problem
zdobycia gotówki na dalszą podróż - pokaźny plik yuanów, który
otrzymaliśmy w kantorze na pekińskim lotnisku, powoli zaczynał się
już kurczyć. Na dworcu był wprawdzie bankomat, jednak z relacji
podróżników na forach internetowych wiedzieliśmy, że polskie karty
płatnicze nie zawsze działają w Chinach. Na szczęście jednak nasza
karta Inteligo po raz kolejny
okazała się niezawodna w podróży i już wkrótce sadowiłem się w
chińskim autobusie z nowym plikiem
czerwonawych banknotów w portfelu.
Przejdź do dalszej części relacji z podróży do Chin ->>>>>>>>>
|