Chiny 2009 cz. I
Copyright
(c)
2009, 2010 by Radosław Botev
Przylot do Pekinu
Samolot linii Finn Air wylądował
na międzynarodowym lotnisku w Pekinie około godziny 9 rano.
Po całonocnym przelocie nad Syberią w niewygodnych fotelach z
tyłu samolotu byliśmy mocno wymęczeni i chcieliśmy
jak najprędzej stanąć w hali przylotów i rozprostować nogi.
Kiedy skończyło się kołowanie, szybko sięgnęliśmy więc po
bagaże i już chcieliśmy ustawić się w korytarzu i
przygotować do wyjścia, kiedy stewardesa niespodziewanie nakazała
nam pozostanie na miejscach. Jak się okazało, żaden pasażer
przylatujący do Chin nie może opuścić samolotu, zanim nie
zostanie mu zmierzona temperatura ciała. Z niepokojem, ale i
zaciekawieniem patrzyliśmy, jak czterech umundurowanych
funkcjonariuszy w białych maskach na twarzy mierzyło temperaturę po
kolei wszystkim pasażerom za pomocą specjalnych pistoletów
optycznych. Zastanawiałem się, co by się stało, gdyby wykryto u
kogoś gorączkę? Czy zawrócono by cały samolot z obawy przed
świńską grypą? A może poddano by nas wszystkich przymusowej
kwarantannie? Na szczęście najwyraźniej wszyscy pasażerowie wykazali
się zadowalającym stanem zdrowia, bo po niecałym kwadransie
tłoczyliśmy się już u wyjścia samolotu. Myliłby się jednak ten, kto by sądził, iż na
tym skończyły się kontrole sanitarne na pekińskim lotnisku. Teraz
kolejni funkcjonariusze w maskach ochronnych odbierali od nas
druczki deklaracji zdrowotnych, które wypełniliśmy jeszcze podczas
lotu, i za pomocą kamer termowizyjnych po raz drugi
sprawdzali, czy nie mamy gorączki. Dopiero po przejściu dwóch
takich kontroli, stanęliśmy wreszcie w kolejce do odprawy
paszportowej. Tutaj formalności załatwiono sprawnie - dostaliśmy
chińskie pieczątki wjazdowe i już po kilku minutach
odbieraliśmy bagaż w hali przylotów. Teraz jeszcze tylko
wymieniliśmy pieniądze (kantor znajduje się tuż przy wyjściu do
ogólnodostępnej strefy lotniska) i zaraz udaliśmy się na
przystanek autobusowy przed wejściem na lotnisko. Bilety kupuje się
w budynku terminalu - przejazd wszystkimi autobusami do centrum
miasta kosztuje 16 yuanów od osoby w jedną stronę. Wybraliśmy autobus do głównego dworca
kolejowego w Pekinie, dzięki czemu nie mieliśmy później
problemów ze zorientowaniem mapy zamieszczonej w przewodniku
Pascala. Początkowo
jechaliśmy dobrze utrzymaną, szeroką i pustą autostradą, jednak gdy
tylko znaleźliśmy się w obrębie zabudowań miasta, zaczęły się
olbrzymie korki. W końcu, po ponad godzinie jazdy, dotarliśmy na
miejsce. Z klimatyzowanego autobusu wysiedliśmy prosto w
parny, duszący ukrop pekińskiej ulicy - temperatura sięgała
niemal 40 stopni Celsjusza, a niebo przymglone było mieszaniną smogu
i wilgoci. Główny dworzec kolejowy w Pekinie
(, Beijing Zhan) wyróżnia się swoją architekturą spośród otaczających go
nieciekawych bloków po drugiej stronie ruchliwej arterii
Qianmen Dongdajie. Zbudowano go w latach 50. XX wieku, jednak w
projekcie uwzględniono też elementy tradycyjnej architektury
chińskiej. Dla wielu turystów przyjeżdżających do Chin koleją
transsyberyjską jest to pierwszy budynek, który widzą w
Pekinie. Dla nas, kiedy stanęliśmy na zatłoczonym placu przed
głównym wejściem, dworzec ten był pierwszą oznaką, że oto
zaczynała się nasza przygoda w egzotycznym Państwie Środka, budzącym
podziw dawną i współczesną potęgą - państwie, w którym bogata
tradycja na każdym niemal kroku przeplata się z ponurą spuścizną
maoizmu i coraz powszedniejszą tu nowoczesnością dzisiejszego
Dalekiego Wschodu. Na razie jednak naszym głównym zmartwieniem
było dotarcie do schroniska New Dragon Hostel, gdzie mieliśmy
zarezerwowany nocleg. Według posiadanych przez nas informacji
schronisko znajdowało się w starej dzielnicy gdzieś na północ od
dworca. Ruszyliśmy więc w tamtą stronę, po kilkuset metrach
dochodząc do szerokiej Jianguomennei Dajie, przedłużenia Xichang'an
Jie - jednej z ważniejszych ulic centrum Pekinu. Ulica ta biegnie
stąd na zachód i po około dwóch kilometrach dochodzi do słynnego
placu Tiananmen i Zakazanego Miasta. My jednak skręciliśmy w
drugorzędną Dongsi Nandajie i wkrótce znaleźliśmy się w dzielnicy
pełnej starych, wąskich uliczek, zwanych tu hutongami. Hutongi
charakteryzują się starą, ponurą i brzydką zabudową - są
to ulice pekińskiej biedoty, jednak - ku naszemu zdziwieniu - w
tych chińskich "slumsach" czuliśmy się całkowicie bezpiecznie: nikt
nie nagabuje tu zachodniego turysty, ani nawet podejrzanie mu się
nie przypatruje. Zamiast tego wszyscy zajęci są swoimi codziennymi
sprawami - gotowaniem dziwnych, egzotycznych posiłków w
przyulicznych barach, wieszaniem prania na przyokiennych sznurach
czy też jazdą na wszędobylskich rowerach. Przeszkadzał
nam tylko harmider zatłoczonej ulicy i nieznośny tego dnia
upał. Musieliśmy jednak przyznać, że Chińczycy są bardzo przyjaźnie
nastawieni i gotowi do pomocy. Kilkakrotnie pytaliśmy o drogę
napotkanych przechodniów - ci, przeczytawszy chińskie znaki
na wydruku naszej rezerwacji, często dzwonili z własnych
telefonów komórkowych do naszego schroniska, by spytać o drogę.
Niekiedy jednak - o czym mieliśmy okazję wielokrotnie się przekonać
w czasie naszej podróży po Chinach - ich gotowość do pomocy
zbłąkanemu turyście bywa nawet przesadzona: czasem, kiedy pytaliśmy
kogoś o drogę, od razu zjawiało się koło nas pięciu Chińczyków, a
każdy z nich miał inne zdanie, jak dotrzeć do danego miejsca.
Wywiązywała się wtedy między nimi kłótnia po chińsku, z której
ostatecznie zwykle nic dla nas nie wynikało. W końcu jednak udało nam się dotrzeć do naszego
schroniska przy Shijia Hutong. Z ulgą weszliśmy do chłodnej,
klimatyzowanej recepcji. New Dragon Hostel okazał się czystym,
zadbanym miejscem noclegowym z przyjemną, tanią restauracją w
suterenie. Właściwie tylko toaleta odbiegała tu od europejskich standardów
- była to dziura w ziemi, znana mi raczej ze schronisk w Maroku
czy Mauretanii. Posiliwszy
się i odpocząwszy, jeszcze tego samego popołudnia udaliśmy się na
spacer na miasto. Skierowaliśmy się na zachód, chcąc dotrzeć do
głównej atrakcji Pekinu - do cesarskiego Zakazanego Miasta. W
pierwszej kolejności dotarliśmy jednak do ekskluzywnej,
handlowej dzielnicy Pekinu z główną ulicą Wangfujing Dajie -. Ulica ta
pełna jest drogich sklepów z azjatycką odzieżą, mieści się tu także
wielkie centrum handlowe i międzynarodowa księgarnia, a wzdłuż
zadbanych, szerokich chodników ciągną się rzędy świeżo wzniesionych
lub odrestaurowanych biurowców. Wszędzie wiszą też bilbordy z
azjatyckimi reklamami, na których urodziwe Chinki zachwalają taki
czy inny produkt. Wszystko to kłóci się z często wciąż
obecnym w umysłach Europejczyków obrazem Chińskiej Republiki
Ludowej jako kraju pogrążonego w anachronicznym komunistycznym
ustroju - trzeba jednak pamiętać, że od czasu pamiętnych protestów
na placu Tiananmen w 1989 roku sporo się tutaj zmieniło w dziedzinie
gospodarki: kraj otworzył się na Zachód i na pekińskich ulicach nie
powinien już nikogo dziwić widok młodzieży ubranej w eleganckie,
europejskie stroje i korzystającej z najnowocześniejszych telefonów
komórkowych. Chiny są dziś mocarstwem, a postęp technologiczny i
rozmach budownictwa przyćmiewa często cywilizację Zachodu, o czym
niejednokrotnie mieliśmy się jeszcze okazję przekonać w
czasie naszej podróży. Z drugiej strony w miejscach takich
jak Wangfujing nie dostrzega się jednak drugiego oblicza
współczesnych Chin - rosnącej przepaści między bogatymi i biednymi,
sprawiającej, że ci ostatni zmuszeni się do migracji do dużych
metropolii, gdzie znajdują zatrudnienie za marny
grosz.
Plac Tiananmen i Zakazane Miasto
Na słynny
plac Tiananmen (, Tian'anmen Guangchang), zwany po polsku placem
Niebiańskiego Spokoju lub bardziej poprawnie placem Bramy
Niebiańskiego Spokoju, dotarliśmy bocznym wejściem przez mały ogród
w stylu chińskim, bezpośrednio przylegający do murów Zakazanego
Miasta. Małą furtkę, początkowo
zamkniętą na kłódkę, otworzył nam umundurowany strażnik w wieku
najwyżej kilkunastu lat. Chociaż plac znajduje się w samym centrum
miasta i przylega do ruchliwej Xichang'an Jie, dostępu do niego
bronią zasieki, a wszędzie wokół widać umundurowanych strażników -
często są to jednak młodzi chłopcy, tacy jak ten, który otworzył nam
furtkę. Mogliśmy tylko zgadywać, ilu kręci się tam tajnych
agentów. Na teren samego placu Tiananmen (my staliśmy
właściwie po drugiej stronie ulicy) dostać się można wyłącznie
przejściami podziemnymi, w których wszystkim prześwietla się bagaże
- po wizycie w bogatych dzielnicach Pekinu było to dla nas szokujące
przypomnienie, że wciąż znajdowaliśmy się w państwie
policyjnym. Betonowy plac w sercu chińskiej
stolicy powstał za czasów Mao Zedonga na miejscu o wiele starszego
placu miejskiego i był od tamtej pory miejscem licznych defilad
i uroczystości partyjnych. Najbardziej znany jest jednak jako
miejsce krwawo stłumionych protestów prodemokratycznych z 4
czerwca 1989 roku. Wielotysięczną demonstrację zwolenników
przemian politycznych w Chinach rozpędzono wtedy przy
użyciu broni maszynowej i czołgów. Dzisiaj odgradzające plac
zasieki, wszędobylscy mundurowi i zainstalowane na latarniach kamery
przypominają, że Chiny są wrzącym kotłem, w którym komunistyczna
władza usilnie stara się docisnąć przykrywkę - na razie skutecznie,
chociaż wybuchające raz po raz niepokoje w odległych od
Pekinu prowincjach świadczą o istniejącej wciąż presji ku przemianom
kraju. Architektura wokół placu
Tiananmen poza zabytkami cesarskich Chin w większości
odzwierciedla trendy epoki Mao Zedonga - po zachodniej
stronie wznosi się monumentalny, ponury gmach Wielkiej Hali Ludowej
(siedziby chińskiego parlamentu), a na samym placu stoi Pomnik
Bohaterów Ludowych z 1958 roku w formie wysokiego na
trzydzieści sześć metrów granitowego słupa na cokole. Na samym
południowym krańcu placu stoi natomiast Maouzoleum Mao Zedonga, w
którym spoczywają zakonserwowane
zwłoki przywódcy. Mauzoleum czynne jest jednak tylko przez
dwie godziny dziennie i przy naszym napiętym programie wizyty w
Chinach nie mieliśmy okazji tam zajrzeć. Naszą
uwagę przykuła natomiast Brama Niebiańskiego
Spokoju (,
Tian'anmen), wzniesiona jeszcze pod
rządami cesarzy Ming i wraz z całym kompleksem Zakazanego Miasta
gruntownie przebudowana i odrestaurowana w XVII wieku po przejęciu
władzy przez ostatnią, mandżurską dynastię Qing. W
czasach późniejszych brama była miejscem licznych przemówień
Mao Zedonga, co upamiętnia zawieszony na niej portret wodza.
Dziś jej lśniące czerwone dachówki i pozłacane zdobienia
dają przedsmak architektury Zakazanego Miasta. Chociaż było już
późne popołudnie, wąskim mostem ponad niewielką fosą między Bramą
Niebiańskiego Spokoju a betonową pustynią placu Tiananmen podążały
tłumy Chińczyków i zachodnich turystów. W połączeniu z
dusznym upałem i unoszącymi się w powietrzu spalinami przeciskanie
się wśród tysięcy przechodniów było dosyć męczące. W końcu
jednak przebrnęliśmy przez ciasny, nieoświetlony korytarz i znaleźliśmy się
na rozległym placu po drugiej stronie bramy. Wbrew powszechnemu
mniemaniu nie byliśmy jeszcze w Zakazanym Mieście - aby tam dotrzeć,
trzeba pokonać jeszcze jedną bramę, do której jeszcze sto lat temu
spod Bramy Niebiańskiego Spokoju prowadziła tędy warowna droga. Dzisiaj znajduje
się w tym miejcu obsadzony drzewami plac z
kramami chińskich przekupniów, oferujących całą masę mniej lub bardziej
przydatnych rupieci. Wstęp na ten teren jest bezpłatny i dopiero
przy murach przed samym wejściem do
Zakazanego Miasta na turystów czekają barierki i kasy biletowe. Dostępu do
właściwego Zakazanego Miasta, w którym mógł przebywać tylko
cesarz i członkowie jego świty, tak dawniej, jak i dziś broni
potężna Brama Południkowa (, Wumen). Wzniesiona w tym samym stylu
architektonicznym, co całe Zakazane Miasto, brama ta zwieńczona jest
zdobionymi pawilonami o czerwonych dachówkach, a po południowej
stronie posiada dwa boczne skrzydła. Na drugą stronę prowadzi kilka
przejść - środkowe zarezerwowane było dla cesarza, przez pozostałe
wchodzili poddani. Właśnie przy bocznych
skrzydłach po ubu stronach bramy znajdują się kasy biletowe. Mieliśmy jeszcze tylko godzinę do zamknięcia Zakazanego Miasta i zastanawialiśmy się przez chwilę, czy powinniśmy wchodzić
teraz, czy raczej poczekać do następnego dnia. Chcąc
zdążyć na zaćmienie Słońca za kilka dni w okolicach Szanghaju,
mieliśmy bardzo napięty plan podróży. A następnego dnia chcieliśmy
zobaczyć Mur Chiński. Niemniej - głównie z powodu upału -
zdecydowaliśmy się wrócić do Zakazanego Miasta następnego
dnia. Przez Bramę Niebiańskiego Spokoju przeszliśmy z powrotem na
plac Tiananmen i udaliśmy się do stacji metra. Chociaż w naszym
przewodniku sprzed kilku lat zaznaczono tylko jedną linię metra,
okazało się, że obecnie jest ich w Pekinie już kilka. Bilety w cenie
2 yuanów kupuje się w elektronicznych maszynach lub w specjalnym
kiosku na stacji. Nazwy stacji podane są dwoma sposobami zapisu - po
chińsku i po ludzku - więc nie mieliśmy problemu z dotarciem na
miejsce. Do Zakazanego
Miasta wróciliśmy wczesnym rankiem następnego dnia. O tej porze było
jeszcze w miarę chłodno - słońce z trudem przebijało się przez
warstwę chmur i smogu. Przełom lipca i sierpnia przypada we
wschodnich Chinach na koniec pory monsunowej - powietrze
przesycone jest wtedy wilgocią i rzadko kiedy zobaczyć można błękit
nieba. Nie było to dla nas szczególnie pocieszające ze względu na
plany obserwacji zaćmienia Słońca. Na razie jednak poranny chłód
tylko ułatwiał nam zwiedzanie. Pierwszym budynkiem, który widzi
się po wejściu do Zakazanego Miasta od strony południowej,
jest - a jakże by inaczej - kolejna brama! Tym razem była to
Brama Najwyższej Harmonii (, Taihemen). Całe Zakazane Miasto
jest rozległym labiryntem bram i pawilonów, połączonych wąskimi
korytarzami i przejściami lub też oddzielonych szerokimi
placami. Jest to istotnie swoiste miasto w mieście i w tej
chwili cieszyliśmy się, że nie zdecydowaliśmy się na zwiedzanie
poprzedniego dnia - jedna godzina z pewnością nie wystarczyłaby
nam nawet na pobieżne przyjrzenie się ważniejszym zabytkom na tym
terenie. Brama Najwyższej Harmonii po swojej wschodniej i
zachodniej stronie przylega do dwóch mniejszych bram -
Zhendumen i Zhaodemen, zaś po południowej stronie
od rozległego placu Harmonii oddziela ją fosa, ponad którą
przerzucono kamienny most. Tak jak w przypadku Bramy Południkowej,
tak i tu środkowe wejście zarezerwowane było wyłącznie dla
cesarza.
Głównym powodem do odwiedzenia Zakazanego Miasta jest jego
architektura. Nawet bowiem najważniejsza budowla w samym sercu tego cesarskiego przybytku
- Pawilon Najwyższej Harmonii (, Taihedian) - kryje w swoim wnętrzu niewiele
więcej ponad skromny tron i kilka zakurzonych dzieł sztuki.
Zawiódłby się zatem ktoś, kto oczekiwałby tu przepychu i
potwierdzenia bogactwa cesarzy Kraju Środka. Trzeba bowiem pamiętać,
że wiele zabytków dawnych Chin wywieziono lub zniszczono w czasie
rewolucji kulturalnej w latach sześćdziesiątych ubiegłego stulecia.
Samo zaś Zakazane Miasto - bronione wówczas przed
zniszczeniem przez wojska Zhou Enlaia - zostało już wcześniej,
bo w czasie II wojny światowej, splądrowane
przez Japończyków. Tutejsze skarby narodowej kultury
wywieziono wówczas na Tajwan, gdzie znajdują się do dziś. Nieliczne
przedmioty pozostawione w Chinach kontynentalnych wystawione są
w oszklonych gablotach w jednym z bocznych pawilonów, jednak
zbiory te są dosyć skromne. Nie lada wrażenie robi
natomiast ogrom i rozmach architektoniczny tego miejsca -
moje zdjęcia nie oddają w pełni atmosfery spaceru wśród
potężnych budowli, wspartych na kamiennych cokołach, przy których
ustawiono tlące się kadzidła - budowli, w których cesarze
przyjmowali audiencje i w których odbywały się ceremonie religijne i
państwowe... Wkrótce za Pawilonem Najwyższej Harmonii rozpoczyna się
północna część Zakazanego Miasta - tzw. Dwór Wewnętrzny. W jego
obrębie znajdują się zaś tradycyjne ogrody chińskie, do których
dotarliśmy labiryntem przejść i korytarzy. Ogrody te, podobnie jak i
te, które widywaliśmy w innych miastach Chin, urządzone są w taki
sposób, żeby imitowały naturalny krajobraz - buduje się tu wysokie
skały o dziwnych kształtach, które obsadza się potem różnorodną
roślinnością, kopie się małe sadzawki, w których hoduje się ryby, a
wokół sadzi się wysokie drzewa. W takim oto ogrodzie typowo buduje
się też okrągłe chińskie altanki, w których dzisiaj gromadzą się
turyści zmęczeni wielogodzinnym zwiedzaniem zabytków. Tak
też i my byliśmy już wyczerpani, kiedy w końcu - rzuciwszy okiem na
jeszcze kilka bram i pawilonów - dotarliśmy do Bramy Boskiej
Mocy na północnym skraju Zakazanego Miasta. Chcąc zobaczyć
najważniejsze zabytki Pekinu, musieliśmy jeszcze tego samego dnia
udać się do Letniego Pałacu Cesarskiego, dlatego też po namyśle
zdecydowaliśmy się zawrócić i jeszcze raz przejść przez całą długość
Zakazanego Miasta na plac Tiananmen, skąd metrem pojechaliśmy na
północno-wschodnie przedmieścia chińskiej stolicy. W galerii
poniżej przedstawiam zdjęcia z kilku zakątków Zakazanego Miasta
i jego ogrodów cesarskich, które wydały się nam
szczególnie godne uwiecznienia:
Galeria zdjęć (kliknij, żeby
powiększyć)
|
|
|
|
Przejdź do dalszej części
relacji z podróży do Chin ->>>>>>>>>
|