
Iran 2014 cz. V
Copyright (c) 2014, 2015 by Radosław Botev
<<<<<<----- Wróć do początku relacji z podróży na Bliski Wschód
Sziraz i Persepolis
Na południe od Isfahanu pustynny dotąd krajobraz ulega stopniowej przemianie: piasek i nagie, zwietrzałe skały z wolna ustępują miejsca żyznym polom uprawnym. Uzmysławia to bardziej niż cokolwiek innego, dlaczego największe ośrodki starożytnej, perskiej cywilizacji - Persepolis czy Pasargady - powstały właśnie tutaj. Wkraczałem oto na wschodnie rubieże Urodzajnego Półksiężyca - kolebki antycznych imperiów: Sumeru, Egiptu, Babilonu... Wprawdzie Persepolis czy odległy od niego o kilkadziesiąt kilometrów współczesny Sziraz leżą jeszcze w obrębie pasma Zagrosu, a od zasobnych w wodę dolin Mezopotamii dzieli je dobre pół tysiąca kilometrów, jednak nawet i tu otaczająca mnie teraz zieleń wschodzących zbóż wyraźnie wskazywała, że na dobre opuściłem już niegościnną putynię.
Z autobusu wysiadłem na dworcu, gdzieś na przedmieściach Szirazu - najdalej na południe wysuniętego punktu mojej irańskiej podróży. Teraz wystarczyło już tylko zamówić taksówkę w okienku i już wkrótce stałem w recepcji Hotelu Anvari w samym centrum ruchliwego miasta. Było dopiero popołudnie i zostało jeszcze sporo czasu, żeby rozejrzeć się po okolicy. Wybrałem się na spacer wzdłuż głównej arterii komunikacyjnej tej części miasta - bulwaru Karim Chan Zand, nazwanego tak od imienia jednego z perskich władców. Za jego panowania w XVIII stuleciu wzniesiono też w Szirazie prostokątną cytadelę, stojącą do dziś na południowo-wschodnim krańcu bulwaru.
Cytadela Arg-e Karim Chani składa się z grubych murów i czterech okrągłych baszt w rogach prostokąta. Służyła niegdyś za siedzibę samego Karima Chana, a później - po upadku założonej przez niego krótkotrwałej dynastii Zandów - za siedzibę gubernatora podległego szachom kolejnej dynastii Kadżarów. We wnętrzu znajduje się dziś ogród perski o powierzchni blisko pół hektara.
Niedaleko za cytadelą zaczynają się natomiast suki miejscowego bazaru. Błądząc między straganami w labiryncie zadaszonych uliczek, wstępując raz po raz do różnych sklepików - a to z perskimi dywanami, a to znowu ze zdobionymi naczyniami - nie mogłem wyjść z podziwu, jak mało nachalni są jeszcze tutejsi sprzedawcy. Na bliskowschodnich bazarach w bardziej turystycznych miastach - w Stambule czy Fezie, samo pojawienie się zachodniego turysty na bazarze, a co dopiero wejście do sklepu, kończyło się albo zakupem jakiegoś towaru albo długim wymigiwaniem się od takiego zakupu u nie dającego za wygraną sprzedawcy. W Iranie patrzono na mnie jednak nie jak na skarbonkę pieniędzy, nie jak na klienta nawet, ale - miałem wrażenie - jak na szanowanego gościa, którego należy powitać z uśmiechem i uprzejmością, ale także nie narzucać mu się zbytnio, aby nie czuł się osaczony, nie zaczął wycofywać się pospiesznie w głąb gwarnego suku, tylko spokojnie obejrzał wystawione na sprzedaż towary. Istotnie nadeszła już najwyższa pora na zakup pamiątek, toteż korzystając z tak miłej atmosfery sziraskiego bazaru kupiłem kilka drobiazgów, mających po powrocie do Polski przypominać mi o orientalnej Persji.
Bazar w Szirazie - Galeria zdjęć
(kliknij, żeby powiększyć)

|

|

|

|
Jednak głównym powodem, dla którego przyjechałem do tej części Iranu, była możliwość wizyty w starożytnym Persepolis - wspisanej na listę UNESCO dawnej stolicy Persji pod panowaniem Achemenidów. Z Szirazu nie ma bezpośredniego autobusu jadącego do stanowiska archeologicznego, jednak z łatwością można było załatwić prywatny transport w recepcji mojego hotelu - a że oprócz mnie do Persepolis wybierała się także przebywająca w tym hotelu turystka z Chin - to i po podzieleniu kosztów taki przejazd nie wyszedł zbyt drogo.
Jednym z najbardziej imponujących zabytków stolicy starożytnych Persów, na jaki natrafia się na rozległym terenie wykopalisk, jest okazała, częściowo zrekonstruowana Brama Wszystkich Ludów. Strzegą jej monumentalne rzeźby lamassu - byków o ludzkich głowach, wpatrzone w przybyszów wkraczających do królewskiego pałacu. Czy rzeźby te miały budzić strach w sercach starożytnych? Czy też może podziw dla kunsztu perskich architektów? Okazuje się, że Persowie przejęli ten motyw od jeszcze starszych ludów - Asyryjczyków, wcześniej Hetytów, a ostatecznie z najstarszej ludzkiej cywilizacji - Sumeru. W mezopotamskiej mitologii lamassu były duchami opiekuńczymi prostego ludu, później zaś uważano, że chronią członków królewskiego rodu. Nawet dziś, mimo upływu tysiącleci, w kamiennym spojrzeniu tych mitycznych stworzeń było coś groźnego, niepokojącego. Poczułem się jak Atreyu ze znanej mi z dzieciństwa filmowej Niekończącej się opowieści. W jednej ze scen Atreyu przechodził między dwiema rzeźbami Bramy Sfinksów. Sfinksy powoli otwierały oczy, by w końcu strzelić z nich czymś na kształt laseru - przejście miało symbolizować próbę charakteru. Spoglądając teraz w kamienne twarze górujących nade mną perskich lamassu niemal spodziewałem się czegoś podobnego.
Starożytne duchy postanowiły jednak bez większych przeszkód wpuścić mnie do środka, toteż już wkrótce szedłem pośród lasu wystających z ziemi kikutów dawnych kolumn olbrzymiej hali, niegdyś ponoć bogato zdobionej. Z hali tej można było łatwo przejść do apadany - sali audiencyjnej: prowadzą tam schody, biegnące wzdłuż ściany pokrytej licznymi płaskorzeźbami. Uderzyła mnie myśl, że tymi samymi schodami zapewne kroczył kiedyś sam Aleksander Wielki. Zastanawiałem się, jak też czuł się, kiedy - zdobywszy Persepolis - przechodził obok tych płaskorzeźb. Czy przystanął w tym miejscu choćby na chwilę, podziwiając kunszt tutejszych rzeźbiarzy? Czy też raczej miał serce wojownika, nieczułego na piękno sztuki, i tylko przemykał tędy pogrążony w myślach o kolejnych podbojach, o kolejnej wyprawie, która zawiodła go później do krain Azji Środkowej i dalej na wschód ku brzegom Indusu...
Tak rozmyślając dotarłem w końcu do pozostałości Pałacu Dariusza - dopiero tu mogłem prawdziwie docenić kunszt perskich artystów: płaskorzeźby wyobrażające perskich wojowników czy członków królewskiego rodu zachowały się tu w bardzo dobrym stanie, a że w odróżnieniu od schodów apadany nie przykryto ich dotąd zadaszeniem, ostre, irańskie słońce doskonale uwydatniało ich kształty. Moją uwagę przykuły także liczne inskrypcje, sporządzone pismem klinowym. Ten rodzaj pisma należy do najstarszych na świecie, a jego obecność w pałacu Dariusza uświadomiła mi, pod jak wielkim wpływem kultur Mezopotamii pozostawała cywilizacja starożytnej Persji - obok wspomnianych wcześniej lamassu, pismo klinowe było kolejną spuścizną po Akadyjczykach, a za ich pośrednictwem, także i po Sumerze.
Persepolis - Galeria zdjęć
(kliknij, żeby powiększyć)

|

|

|

|
Wizyta w Persepolis była w zasadzie ostatnią większą atrakcją Iranu, jaką udało mi się odwiedzić. Przed wieczornym odlotem do Turcji kolejnego dnia zostało mi jednak jeszcze dużo czasu, który postanowiłem spędzić w jednym z ogrodów Iranu - w Bagh-e Eram. Jest to jeden z większych ogrodów miasta - został założony w XIX wieku przez przywódcę klanu Kaszkajów, a w ubiegłym stuleciu skonfiskowany na rzecz szacha Mohammada Rezy Pahlawiego, który w istniejącym tu pałacyku urządził sobie rezydencję. Obecnie teren ten należy do Uniwersytetu w Szirazie, który prowadzi tu ogród botaniczny.
Pod względem założeń architektonicznych ogród ten bardzo przypomina Bagh-e Fin w Kaszanie - tu także wzdłuż alejek poprowadzono sztuczne strumyki, wypływające z centralnego basenu tuż przy pałacyku.
W ogrodzie spędziłem sporo czasu, spacerując alejkami wypełnionymi o tej porze słodką wonią kwiatów. Ogród jest najwyraźniej też ulubionym miejscem spacerów tutejszych studentów - co jakiś czas któryś z nich podchodził do mnie, chcąc porozmawiać przez chwilę po angielsku.
Dopiero po południu wróciłem znowu do miasta, by po małym posiłku w barze samoobsługowym przy głównym bulwarze, pojechać taksówką na lotnisko. Byłem na miejscu sporo przed czasem, a większość lotów odbywała się mniej więcej w tym samym czasie, toteż lotnisko, a raczej mały budyneczek międzynarodowego terminalu, było jeszcze zupełnie opustoszałe. Dopiero późnym wieczorem z wolna zaczęli zbierać się podróżni, których po krótkiej kontroli przepuszczano przez szklane drzwi oddzielającą część ogólnodostępną od części dla pasażerów. Tutaj dopiero zaczęła się właściwa odprawa, chociaż miałem wrażenie, że wszystko odbywa się tak jak dobre kilkadziesiąt lat temu - bez wykorzystania jakiejkolwiek elektroniki: numer lotu i nazwę destynacji wywieszono tylko na odręcznie wypełnionych kartkach zawieszonych na tablicy ponad stanowiskiem pracownika przyjmującego bagaże. Przynajmniej jednak kontrola paszportowa przebiegła dość sprawnie - nie kazano mi czekać, tyle co przy wjeździe, a jedynie zadano kilka rutynowych pytań i wbito mi w paszport stempel wyjazdowy. Wkrótce siedziałem już na pokładzie samolotu Turkish Airlines, lecącego do Stambułu.
Koniec
|