Iran 2014 cz. II
Copyright (c) 2014, 2015 by Radosław Botev
<<<<<<----- Wróć do początku relacji z podróży na Bliski Wschód
Jak poznałem „dżihadystów”
Jeszcze na stacji kolejowej w Tebrizie, kiedy czekałem, aż podstawi się pociąg i będzie można przejść przez kontrolę biletową, zagadnęło mnie kilku młodych Irańczyków. Okazało się, że są studentami Teherańskiego Uniwersytetu Technicznego i właśnie wracają do domu po przerwie świątecznej obowiązującej po muzułmańskim Nowym Roku. Kiedy później siedziałem sobie spokojnie w przedziale, kontemplując wieczorny irański krajobraz, jeden z nich przyszedł do mnie, żeby porozmawiać. Dowiedziałem się, że razem z kolegami i koleżankami z uczelni prowadzi on co roku działalność charytatywną: organizuje zajęcia edukacyjne dla dzieci z terenów dotkniętych niedawno przez trzęsienie ziemi w północno-zachodnim Iranie i właśnie wraca do domu z takich zajęć. Dowiedziałem się jednak też czegoś jeszcze: otóż mój rozmówca taką działalność zazywa dżihadem, a siebie samego określa mianem Dżihadi - dżihadysta. W jego mniemaniu dżihad oznacza bowiem samodoskonalenie, intensywną pracę nad sobą, aby być lepszym muzułmaninem i lepszym człowiekiem. Irańczyk oczywiście zdawał sobie sprawę, jakie znaczenie dżihadu przyjęło się w językach Zachodu - dżihad to dla nas, Europejczyków, święta wojna, a dżihadysta to zamachowiec samobójca albo bojownik Państwa Islamskiego, obcinający głowy zachodnim dziennikarzom. Mój irański rozmówca usilnie starał się mnie jednak przekonać, że takie rozumienie dżihadu jest zawężone i wypaczone, a wyrazu tego należałoby używać raczej w jego pierwotnym znaczeniu - jako zmagania i podejmowania trudu na rzecz umocnienia wartości islamu - i to wcale nie przez zbrojną walkę, ale pracę na rzecz czynienia dobra.
Z moimi kumplami dżihadystami spędziłem na rozmowie jeszcze dobre kilka godzin - skończyło się bowiem na tym, że zostałem przez nich zaproszony na obiad do wagonu restauracyjnego (jako żywo przypominającego polski WARS - i zapewniającego takie same sensacje żołądkowe kolejnego dnia), a potem za zgodą kierownika pociągu przeniosłem się do ich przedziału. Do obiadu przyniesiono mi też miejscowy napój JoJo - w pierwszej było to dla mnie niemałe zaskoczenie: napój sprzedawany jest w takich samych butelkach jak piwo w Europie, ale przecież alkohol jest w Iranie nielegalny. Okazało się, że było to bezalkoholowe piwo browaru Tehran Govar - i na tym polega prawdziwy zmysł do interesów: wydawałoby się, że w krajach z prawem szariatu browarów po prostu nie będzie, a tu proszę - jeśli chcesz prowadzić browar w Iranie, nie ma problemu, wystarczy, że będziesz w nim produkować piwo bez alhokolu.
Teheran
Teheran przywitał mnie kolejnego dnia deszczową, mglistą pogodą. Obudziłem się, kiedy pociąg wyraźnie zwolnił i zaczął dudnić kołami po licznych zwrotnicach teherańskich przedmieść. W końcu, po kilkunastu godzinach jazdy, wreszcie dotarłem na dworzec kolejowy w irańskiej stolicy. Pożegnałem się tu z poznanymi w pociągu "dżihadystami" i po opłaceniu taksówki w przeznaczonym do tego celu okienku (okienka takie zawsze znajdują się na dworcach w głównych miastach Iranu), pojechałem do wybranego wcześniej hotelu Nader, wygodnie zlokalizowanego w pobliżu stacji metra Haft-e Tir.
Zostawiwszy plecak w skromnym pokoju hotelowym, udałem się na zwiedzanie miasta. Większość atrakcji turysytycznych Teheranu skupiona jest wzdłuż głównego ciągu komunikacyjnego miasta, biegnącego ruchliwymi ulicami z północny na południe od kompleksów pałacowych dynastii Pahlawich aż po dworzec kolejowy. Na razie jednak nie bardzo orientowałem się w topografii miasta, przez co wygodniejsze było dla mnie skorzystanie z taksówki. Kazałem zawieźć się w okolice irańskiego Muzuem Narodowego, które jednak tego dnia otwarte było dopiero od popołudnia. Nie mając więc nic lepszego do roboty, postanowiłem przespacerować się nieco po mieście. W pobliżu muzeum znajduje się - widoczny na zdjęciu obok - gmach irańskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych z zabytkową bramą, pochodzącą z okresu przedostatniej perskiej dynastii Kadżarów.
Niekwestionowanym symbolem irańskiej stolicy jest jednak położony w zachodniej części miasta monument Azadi, pokazywany często jako wizytówka Teheranu w czasie telewizyjnych relacji dziennikarskich z Iranu. Ta wzniesiona z białego marmuru "Wieża Wolności", jak należy tłumaczyć jej współczesną nazwę, powstała jeszcze za czasów Mohammeda Pahlawiego - wzniesiono ją w 1971 roku dla upamiętnienia 2500 lat perskiej monarchii.
Na najniższym poziomie wieży Azadi mieści się muzeum poświęcone głównie starożytnej Persji, ponieważ tego dnia było ono również zamknięte przed południem, nie udało mi się go odwiedzić. Rozejrzałem się natomiast po placu wokół wieży. Jest to w zasadzie rozległy trawnik poprzecinany chodnikami w taki sposób, aby trawiaste przestrzenie między chodnikami tworzyły rozmaite geometryczne wzory - z powietrza plac ten przypomina przez to plaster miodu.
Latem działają tu fontanny, dające ochłodę przed upalnym irańskim słońcem, teraz jednak w Teheranie siąpił zimny, wczesnowiosenny deszcz. Szybko więc opuściłem plac z wiążą Azadi i wróciłem na stację metra, skąd udałem się wprost pod pałac Golestan, który właśnie otwierano dla zwiedzających po noworocznej przerwie świątecznej.
Pałac Golestan - najstarszy zabytek Teheranu, ukryty w niepozornym miejscu wśród nowoczesnej zabudowy miasta - to kompleks niskich budynków, należących niegdyś do perskich szachów z przedostatniej panującej w tym kraju dynastii Kadżarów, w 2013 roku wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Za wstęp do wszystkich mieszczących się tu dzisiaj muzeów trzeba by słono zapłacić, toteż zdecydowałem się tylko na opłacenie biletu do ogólnej części ogrodów (bilet obowiązkowy dla wszystkich) oraz do Sali Luster (Talar e-Aine). Muszę stwierdzić, że mimo pięknych mozaik na elewacji pałacu kompleks ten jakoś nie zrobił na mnie dużego wrażenia - częściowo zapewne za sprawą panującej właśnie ponurej, deszczowej aury, ale też i dlatego, że po perskich szachach spodziewałem się czegoś znacznie bardziej okazałego, jakiejś ociekającej przepychem budowli, a tymczasem Golestan to niski, choć rozległy pałac, ale bez zbytnich architektonicznych udziwnień.
W samej Sali Luster ściany i sklepienie rzeczywiście pokryte są kryształowymi lustrami, dzięki czemu wpadające przez zdobione witrażami okna światło słoneczne rzuca tysiące barwnych refleksów, a cała sala lśni, jakby zdobiły ją diamenty.
W obrębie ogrodów pałacu Golestan bez dodatkowej opłaty zobaczyć można jeszcze zdobiony mozaikami taras Chalwat e-Karimchani, na którym znajduje się niewielki marmurowy tron i fontanna zasilana niegdyś wodą z podziemnego strumienia.
Galeria zdjęć
(kliknij, żeby powiększyć)
|
|
|
|
Spod Pałacu Golestan ruszyłem w końcu do irańskiego Muzeum Narodowego, chociaż - jak się później przekonałem - trafniejsze byłoby raczej określenie tej instytucji jako muzeum archeologiczne - można tu podziwiać przede wszystkim zbiory z okresu starożytnej Persji - zainteresowały mnie zwłaszcza płaskorzeźby z Persepolis, dokąd zamierzałem się jeszcze udać w czasie mojej podróży pod Bliskim Wschodzie - a także eksponatami z okresu prehistorycznego. Większość zabytków z późniejszych epok - od średniowiecza począwszy - znajduje się najwyraźniej w innych, tematycznych muzeach w Teheranie, takich jak choćby Muzeum Dywanów, do którego jednak z braku czasu (i funduszów) tym razem nie poszedłem.
Tego dnia pokręciłem się jeszcze trochę po mieście, starając się zyskać jak najlepszą orientację. Najlepszym środkiem komunikacji w Teheranie okazało się metro - większość interesujących mnie obiektów nie znajdowała się zbyt daleko od jednej ze stacji. Stosunkowo tanie są także taksówki - za kurs w obrębie miasta płaciłem równowartość około 20 złotych, co jednak przy kilku podróżach dziennie przekłada się już na sporą sumkę.
Kolejnego dnia pobytu w irańskiej stolicy postanowiłem spędzić trochę czasu w ogrodach ostatnej perskiej dynastii Pahlawich. W Teheranie są dwa takie kompleksy pałacowe - Saadabad, należący niegdyś do Rezy Pahlawiego, ojca ostatniego z szachów, oraz Niawaran, zbudowany przez samego Mohammada Rezę Pahlawiego. Zdecydowałem się na odwiedzenie kompleksu Saadabad - drugi kompleks zostawiłem sobie na kolejną wizytę w Teheranie.
Rozległy kompleks pałacowo-parkowy obejmuje ponad 100 hektarów powierzchni, siłą rzeczy skoncentrowałem się tylko na jego części. a konkretnie na pierwszym budynku, jaki napotyka turysta wstępujący na teren południową bramą - na Białym Domu, w którym zamieszkiwał niegdyś Reza Pahlawi, a w początkowym okresie rządów także i Mohammad Pahlawi z małżonką Farah. I tutaj przyszło kolejne rozczarowanie - jest to bowiem tylko mały pałacyk, przypominający raczej warszawski Belweder, a nie siedzibę władcy perskiego imperium. Trzeba jednak przyznać, że jego położenie jest wprost idealne - daleko na północnych krańcach miasta (pół wieku temu zapewne była to jeszcze głęboka prowincja) u stóp gór Elbrus, które w czasie mojej wizyty zasnute były gęstymi deszczowymi chmurami. We wnętrzu zobaczyć można pokoje urządzenie w stylu epoki, m. in. ówczesną salę bankietową.
Galeria zdjęć
(kliknij, żeby powiększyć)
|
|
|
|
Po zwiedzeniu części kompleksu Saadabad wybrałem się na długi spacer ulicami Teheranu, tym razem po prostu chłonąc atmosferę miasta. Trzeba jasno powiedzieć, że Teheran nie jest szczególnie pięknym miejscem: pełno tu szarych betonowych konstrukcji, z powodu których irańska stolica robi dość ponure wrażenie. Mimo wszystko czułem się tutaj dziwnie swojsko - miałem niekiedy wrażenie, że znalazłem w Warszawie wczesnych lat dziewięćdziesiątych - jeszcze bez wielkich reklamowych billboardów CocaColi i z na wpół pustymi ulicami bez korków. Nie ma też McDonaldów (choć w północnym Teheranie natknąłem się na jakiś podobny irański bar z fastfoodami), a po ulicach jeżdżą stare samochody, też jakby żywcem wyjęte z ostatniej dekady ubiegłego stulecia.
W czasie mojego spaceru dotarłem też do położonego w północnym Teheranie miejskiego parku Mellat (Park-e Mellat - "Park Narodu"), w czasach Pahlawich zwanego Parkiem Szachinszacha (Park-e Szahanszahi). Gdyby nie obowiązkowe islamskie chusty na głowach teheranek tutaj także mógłbym zapomnieć, że jestem w egzotycznym kraju na Bliskim Wschodzie: tak jak w europejskich krajach przychodzą tu na spacer całe rodziny z wesoło rozkrzyczanymi, grającymi w piłkę dziećmi, by wspólnie spędzić tu przyjemny, wiosenny dzień - nic egzotycznego, choć może egzotycznym doświadczeniem jest właśnie to zderzenie wyobrażeń o Iranie jako zacofanym, niecywilizowanym kraju z rzeczywistością?
Galeria zdjęć
(kliknij, żeby powiększyć)
|
|
|
|
Teheran opuszczałem wczesnym rankiem kolejnego dnia. Na południowy dworzec autobusowy, skąd - jak słusznie wydedukowałem - odjeżdżają autobusy na południe, można wygodnie dojechać metrem. Po sprawnym zakupie biletu i wymianie dalszych 50 euro na irańskie riale (wszystko w jednym okienku) mogłem już wkrótce odjechać nowoczesnym klimatyzowanym autobusem na południe - do Kaszanu.
Przejdź do dalszej części relacji z podróży na Bliski Wschód ------>>>>>>>>
|