Kazachstan 2017 cz. II
Copyright (c) 2018 by Radosław Botev
<<<<<<----- Wróć do początku relacji z podróży do Azji Środkowej
Medeu, Szymbułak i okolice
Autobus miejski zawiózł
mnie spod ponurego gmachu Hotelu Continental w Ałma-Acie pod stadion
łyżwiarski kompleksu sportów zimowych w pobliskim
Medeu. Był to znany ośrodek sportowy w czasach
Związku Radzieckiego - ustanowiono tu wówczas wiele rekordów świata
w szeregu dyscyplin sportowych. Obecnie obiekt jest odnowiony, a
kilka lat temu odbyły się tu zimowe igrzyska Azji. Dla mnie była
to przede wszystkim baza wypadkowa w pobliskie góry. Mieści się tu
bowiem dolna stacja kolejki górskiej zabierającej
podróżnych najpierw do wioski Szymbułak, a później do górnej
stacji na przełęczy na wysokości 3200 m. n. p. m. Stąd
zaczynają się górskie szlaki - słabo niestety oznakowane w
terenie. Po drodze do Szymbułaka mija się jeszcze wysoką,
betonową zaporę zbudowaną w latach sześćdziesiątych - ma ona za
zadanie ochraniać położony niżej ośrodek przed lawinami śnieżnymi i
błotnymi, jakie mogą zsunąć się ze szczytów do doliny
Medeu. Szymbułak przy pośredniej stacji kolejki górskiej okazał
się natomiast kurortem narciarskim z kwaterami gościnnymi i
kompleksem restauracji dla turystów. Stołowanie się w tym miejscu -
zgodnie z resztą z oczekiwaniami - okazało się bardzo drogie nie
tylko jak na warunki kazachskie, ale nawet i
polskie: za średniej wielkości posiłek zapłaciłem tu
w przeliczeniu około stu złotych polskich i wydałem tym samym
niemal wszystkie kazachskie tenge, jakie miałem w
portfelu, a nie chciałem znowu wymieniać euro. No,
ale nic to - kolejnego dnia czekała mnie już podróż do Chin, a
bilety autobusowe miałem już zakupione. Ałatau Zailijski - bo tak nazywa się
pasmo górskie na południowych przedmieściach Ałma-Aty -
przywitało mnie przy najwyższej stacji kolejki górskiej
chłodną, deszczową aurą. Gęste, kłębiaste chmury spowijały
pokryte wiecznym śniegiem szczyty i zaczynał padać nieprzyjemny,
zimny deszcz. W tych warunkach spacer górską ścieżką mógł okazać się
niebezpieczny. Przed sobą miałem jednak akurat płaski odcinek
przełęczy, który nie wyglądał na szczególnie trudny nawet dla
niedoświadczonych turystów. Tym razem zmienność górskiej pogody
zadziałała na moją korzyść i po jakimś czasie zaczęło się
przejaśniać. Gdy dotarłam do końca wyraźnie wydeptanej ścieżki,
akurat - w samą porę - wyszło słońce. Dalej były już tylko kamienie,
po których jednak wspinało się kilku kazachskich turystów z
plecakami. Szlak nie był w tym miejscu jednak oznaczony. Chciałem
wspiąć się aż do wyraźnie widocznego w pobliżu lodowca - nie mając
jednak wprawy w górskich wspinaczkach nie starczyło mi na to sił.
Niemniej wspiąłem się spory kawałek po zwietrzałych kamieniach i
rozejrzałem się wokół po górskim krajobrazie. Ałatau Zailijski
przypominał mi trochę polskie Tatry - podobne widoki znaleźć można
przed podejściem na Giewont - a trochę przywodził na myśl alpejskie
hale. Moja wspinaczka nie trwała długo - nie jestem zaprawionym
górołazem i przyjechałem tu tylko na chwilę - zobaczyć coś więcej
niż samą tylko wielkomiejską Ałma-Atę. Po dwóch godzinach wracałem
więc już na dół i popołudnie spędziłem znowu w
mieście.
Ałatau Zailijski - galeria
zdjęć (kliknij, żeby powiększyć)
|
|
|
| Autobus sypialny do Chin
Chiński autobus, którym zamierzałem dostać się do Urumczi, podstawił się
wczesnym rankiem na międzynarodową stację autobusową Sajran w
Ałma-Acie. Nie był to jednak zwyczajny autokar - okazało się,
że jest to autobus sypialny, z dwoma rzędami
piętrowych łóżek. O ile sam pomysł takiego rozwiązania należy ocenić
jako bardzo dobry, o tyle wykonanie nie jest już
najlepsze. Długość łóżek dostosowano bowiem do wzrostu
Chińczyków, dlatego co wyżsi Europejczycy nie mogą się już
na nich ułożyć wygodnie. A przejazd z
Ałma-Aty do chińskiego Urumczi miał trwać całą
dobę! Autokar wyruszył w trasę z niewielkim
opóźnieniem. A kiedy tylko opuściliśmy aglomerację Ałma-Aty,
moim oczom ukazał się bezkresny kazachski step. Na trasie do
przejścia granicznego w Korgas step był w sierpniu przeważnie
zielony lub co najwyżej zielono-brązowy, co wskazywało na obecność
wilgoci, która najpewniej w postaci mgły osiadała przy gruncie,
umożliwiając wzrost źdźbłom trawy. Powstawały w ten sposób całe
połacie bujnych pastwisk, na których spokojnie pasły się konie i
krowy. Patrząc na mapę, dochodzi się do przekonania, że
granica kazachsko-chińska przebiega mniej więcej w połowie drogi
między Ałma-Atą a Urumczi. Autobus miał według rozkładu pokonać tę
trasę w ciągu dwudziestu czterech godzin. Spodziewałem się zatem, że do
przejścia granicznego w Korgas dotrzemy dopiero
pod wieczór. Już jednak wczesnym popołudniem
autobus zatrzymał się nagle na zupełnym pustkowiu wśród niskich zarośli.
Szybki rzut oka na GPS w telefonie... i tak
- okazało się, że jesteśmy już na miejscu! Dlaczego
więc podróż miała być aż tak długa? Czyżby długie
oczekiwanie na wjazd do Chin? Wszystko miało się wyjaśnić
dopiero po chińskiej stronie granicy.
Step kazachski - galeria
zdjęć (kliknij, żeby powiększyć)
|
|
|
|
Na razie wysiedliśmy z klimatyzowanego autokaru prosto w
zakurzony, zalany palącym słońcem kazachski step. Okazało się, że
stoimy przed szlabanem, którego pilnowało dwóch mundurowych. Jeden z
nich sprawdzał nam paszporty, a drugi ustawiał nas w dwie kolejki -
w jednak stali podróżni z chińskimi paszportami, w drugiej -
pozostali. Celnik nie stawiał nam żadnych stempli - wyglądało na to,
że trwała wstępna weryfikacja naszych uprawnień do opuszczenia
Kazachstanu i wjazdu na terytorium Chińskiej Republiki
Ludowej. Po chwili puszczono nas dalej. Po przejechaniu kilku
kilometrów polną drogą przez zakrzaczony busz, autokar stanął przed
kolejnym szlabanem. Tym razem pilnujący przejazdu celnik nakazał
naszemu kierowcy zabrać dodatkowego pasażera z plecakiem. Okazało
się, że to francuski turysta, któremu właśnie uzmysłowiono, że
przejście graniczne w Korgas dostępne jest tylko dla ruchu kołowego
i nie można go pokonać na piechotę. Wkrótce autokar dowiózł nas
do okazałego budynku kazachskich służb imigracyjnych. To tutaj
prześwietlono nam bagaż, po raz kolejny sprawdzono paszporty i wbito
stemple wyjazdowej. Zaraz potem stałem już po drugiej stronie - na
parkingu w pasie ziemi niczyjej, gdzie kazano nam czekać na nasz
autokar, który miał wieźć nas dalej ku chińskiej kontroli granicznej.
Przejdź do dalszej części relacji z podróży do Azji Środkowej ->>>>>>>>>
|