Forum Viatoris

Chiny 2017
cz. I

Copyright (c) 2018 by Radosław Botev

<<<<<<----- Wróć do początku relacji z podróży do Azji Środkowej

Chiny - trasa podróży

Być jak Marco Polo?

Planując wjazd do Chin od strony zachodniej, bardzo chciałem móc później napisać: "czułem się jak Marco Polo". O ile podróż z Ałma-Aty przez stepy Kazachstanu do chińskiej granicy w Korgas mogła być jeszcze na tyle klimatyczna, by kojarzyć się z XIII-wieczną podróżą Jedwabnym Szlakiem, o tyle czar prysł już przy pierwszym spojrzeniu w kierunku Chińskiej Republiki Ludowej po opuszczeniu kazachskiego posterunku granicznego. Stąd widać już było chińskie miasteczko Korgas, pełne betonowych wieżowców tak charakterystycznych dla współczesnego chińskiego budownictwa mieszkaniowego. Widok ten w niczym nie przypominał tego, czego spodziewałem się po prowincji Sinciang (Xinjiang) - chińskim "Dzikim Zachodzie". Sądziłem, że będzie to miejsce wyraźnie muzułmańskie - ojczyzna Ujgurów, pełna meczetów i rozsypujących się ruin średniowiecznych karawanserajów, a tymczasem miałem zastać tu typowe współczesne chińskie miasta.
Podróżni na kazachsko-chińskiej granicy w Korgas, Kazachstan / Chiny (c) 2017 by Radosław BotevZamiast tego rozejrzalem się po podróżujących ze mną pasażerach , którzy - tak jak ja czekali na nasz autokar, który miał zabrać nas spod kazachskiego posterunku przez pas ziemi niczyjej ku betonowym zabudowaniom z powiewającymi flagami ChRL-u. W większości byli to Chińczycy, najpewniej pracujący w Kazachstanie i powracający teraz do domu z tobołami bagażu. Było też kilku zachodnich turystów, na razie wyglądało jednak na to, że niewielu z nich zapuszcza się w ten odległy region Chin.
Na granicy czekaliśmy dobre dwie godziny, zanim wreszcie podjechał nasz autokar i przewiózł nas na otoczony plątaniną zasieków posterunek kontrolowany już przez Chińczyków. Za kolczastym ogrodzeniem tętniło życiem betonowe miasto. Stojąc w kolejce przed wejściem do budynku służb imigracyjnych dostrzegłem nawet grupkę turystów, którzy podjechali pod sam płot graniczny, by spojrzeć przez lornetki poza granice swojego olbrzymiego kraju - w kierunku Kazachstanu.
Chińska kontrola graniczna okazała się bardzo drobiazgowa - przez dobre dziesięć minut oglądano mój paszport i sprawdzano coś w komputerze. Zastanawiałem się, czy Chińczycy nie mieli w systemie informacji o zgoła innej trasie podróży - zgodnie z wnioskiem wizowym miałem przecież lecieć do Pekinu i podróżować po wschodnich Chinach, a tu nagle zjawiam się w Sinciangu. Koniec końców wbito mi pieczątkę, jednak mój paszport krążył jeszcze przez jakiś czas z rąk do rąk, a mnie poddano skrupulatnej kontroli zawartości bagażu, zanim w końcu mogłem ruszyć dalej. Teraz jeszcze tylko ostatni strażnik obejrzał paszport przy wyjściu i byłem już oficjalnie po chińskiej stronie granicy.
No, ale gdzie podział się mój autokar i reszta pasażerów? - zastanawiałem się, idąc z plecakiem wzdłuż szerokiej chińskiej ulicy ku ruchliwemu betonowemu miastu, silnie kontrastującemu z kazachskim pustkowiem. Okazało się, że autokar nie podstawi się pod samo przejście graniczne. Zamiast tego należy pokonać jeszcze dwa kilometry taksówką, by dotrzeć do miejsca zwanego dworcem autobusowym (w rzeczywistości był to niepozorny parking z rzędem chińskich fastfoodów - gdyby w taksówce nie jechali ze mną spotkani w końcu inni pasażerowie autokaru, nigdy nie zgadłbym, że zatrzymują się tutaj autobusy). No dobrze - teraz jeszcze tylko chiński posiłek w budce fastfoodów i czekamy na autokar.
Pola uprawne, Sinciang (Xinjiang), Chiny (c) 2017 by Radosław Botev W dalszą drogę z Korgas do Urumczi ruszyliśmy dopiero po zmierzchu. Zacząłem rozumieć, dlaczego przejazd z kazachskiej Ałma-Aty trwa aż dobę - po drodze są po prostu liczne postoje. Najpierw na granicy, a po chwili także i po drodze - autokar stał dobre kilka godzin w jakiejś podrzędnej miejscowości, a kierowca gdzieś zniknął - najpewniej poszedł się przespać do rana. Być może taka organizacja pracy miała też swój sens - po pierwsze w regionie autonomicznym Sinciang, gdzie często dochodzi do zamieszek, na rogatkach miast ustawiono checkpointy. Nie zdziwiłoby mnie, gdyby wjazd do Urumczi był niemożliwy w godzinach nocnych, gdy checkpointy te są nieczynne. Po drugie - mimo olbrzymich rozmiarów chińskiego państwa - na całym jego terytorium, a więc także i w Sinciangu, obowiązuje jednolity czas pekiński. Według miejscowego czasu było już zatem bardzo późno, mimo iż słońce zaszło ledwie dwie godziny wcześniej. Przyjazd do miasta w środku nocy - jeżeli nawet byłby możliwy - nie miał dla nikogo większego sensu. Pozostało zatem ułożyć się na tyle wygodnie, na ile pozwalały na to krótkie chińskie prycze sypialnego autobusu, i przeczekać do rana.
A rano moim oczom ukazał się krajobraz zgoła odmienny od środkowoazjatyckich stepów - wokół rozciągały się pola uprawne, porozdzialane gdzieniegdzie kępkami strzelistych topoli - znak, że jechaliśmy akurat żyzną doliną. Najpewniej w pobliżu płynęła jakaś rzeka, bo większość obszaru Sinciangu pokrywają raczej jałowe pustynie.

Urumczi

Urumczi (Urumqi), Sinciang (Xinjiang), Chiny (c) 2017 by Radosław BotevChociaż starsze przewodniki opisują Urumczi (Urumqi) jako małe, przytulne miasteczko, dzisiaj jest to wielka metropolia, pełna nowoczesnych biurowców. Z dawnego przystanku na szkalu karawan zmierzających z Europy ku bogatym chińskim miastom na wschodzie nie pozostało już nawet wspomnienie. Miasto jest też już dzisiaj całkowicie zsinizowane - Chińczycy Han (główna grupa etniczna współczesnych Chin) stanowią tu ponad 90 procent ludności.
Taka sytuacja jest zresztą wynikiem zamierzonych działań rządu chińskiego. W regionach separatystycznych, takich jak Sinciang czy Tybet, prowadzi się politykę wyburzania starych budowli i tworzenia niemal od podstaw zupełnie nowych miast, do których przyjeżdżają Chińczycy z innych regionów kraju. W ten sposób wynaradawia się odrębne etnicznie społeczności i tworzy jednolite państwo chińskie.
Zatrzymałem się w hostelu, dogodnie usytuowanym przy ruchliwej arterii Youhao Nanlu (Youhau Nanlu), skąd było o rzut beretem od słynnego Czerwonego Wzgórza. Zanim jednak udałem się na zwiedzanie miasta, należało wymienić pieniądze. Kantorów wymiany walut jako takich w Chinach nie widziałem, recepcja hostelu skierowała mnie jednak do pobliskiego oddziału Bank of China. Procedura wymiany euro nie jest tutaj tak prosta, jak w kantorach na Zachodzie - zeskanowano mój paszport i poproszono o podpisanie sterty papierków. Po około 10 minutach byłem już jednak szczęśliwym posiadaczem pliku chińskich juanów.
Czerwone Wzgórze, Urumczi (Urumqi), Sinciang (Xinjiang), Chiny (c) 2017 by Radosław BotevCzerwone Wzgórze (Hong Shan, Hong Shan) jest bodaj najbardziej rozpoznawalnym symbolem Urumczi. Z oddali rzuca się w oczy pionowa, skalista skarpa nad zatłoczoną dwupasmówką. Na szczycie wyraźnie widać strzelistą pagodę i dach jakiegoś pawilonu. Zawiedzie się jednak podróżnik, który spodziewa się tam chińskiej świątyni, czy klasztoru. Pagoda Zhenlong (Zhenlong Ta, Zhen Long Ta) wprawdzie pamięta czasy XIII-wiecznej dynastii Yuan, jednak nie jest dostępna dla zwiedzających, a dla laika także nie jest zbyt atrakcyjna wizualnie. Ze skały, na której stoi, rozciąga się jednak szeroki widok na miasto. Swego czasu był to ponoć jeden z piękniejszych widoków w średniowiecznych Chinach, gdy promienie wschodzącego lub zachodzącego słońca złociły położoną u stóp wzgórza zagubioną wśród pustyń osadę na szlaku karawan.
Tamten świat już dziś jednak nie istnieje, a wokół wzgórza tętni życiem betonowa, chińska metropolia. Historię miasta ukazuje tylko wystawa w pawilonie na wzgórzu, architektonicznie nawiązujacym do tradycyjnego, chińskiego budownictwa, wyglądającym jednak na twór współczesny. Niestety angielskie tłumaczenie opisów wystawy pozostawia wiele do życzenia i jest miejscami zupełnie niezrozumiałe. Nie znając chińskiego niewiele więc z niego skorzystałem.
Obszar Czerwnotego Wzgórza poza wspomnianymi dwoma obiektami niewiele ma już do zaoferowania. Jest to po prostu współczesny park miejski, pełen miejscowych rodzin z dziećmi, spędzających tu czas na przechadzce, igraszkach na placu zabaw i zajadaniu się watą cukrową.

Galeria zdjęć
(kliknij, żeby powiększyć)

Pagoda Zhenlong, Urumczi (Urumqi), Sinciang (Xinjiang), Chiny (c) 2017 by Radosław Botev

Pawilon na Hong Shan, Urumczi (Urumqi), Sinciang (Xinjiang), Chiny (c) 2017 by Radosław Botev (c) 2017 by Radosław Botev

Widok z Hongshan, Urumczi (Urumqi), Sinciang (Xinjiang), Chiny (c) 2017 by Radosław Botev (c) 2017 by Radosław Botev

Widok z Hongshan, Urumczi (Urumqi), Sinciang (Xinjiang), Chiny (c) 2017 by Radosław Botev

Park Ludowy, Urumczi (Urumqi), Sinciang (Xinjiang), Chiny (c) 2017 by Radosław BotevW Urumczi zajrzałem jeszcze dla porównania do jednego miejskiego parku (poza parkami nie znalazłem w mieście w zasadzie nic godnego uwagi). Padło na Park Ludowy (Renmin Gongyuan, Renmin Gongyuan), położony w pobliżu Czerwonego Wzgórza i mojego hostelu. Właściwie niewiele się on różni od poprzedniego parku - utrzymany jest w stylu ogrodu chińskiego z licznymi zbiornikami wodnymi, po których leniwie pływają gondole, i pawilonami przypominającymi z wyglądu starochińskie świątynie. Spacerując po tutejszych uliczkach co rusz spotyka się tu to chińskie rodziny odpoczywające wśród zieleni od zgiełku miasta, to znowu starszych ludzi trenujących tai chi. Słowem - atmosfera doskonale znana mi już z chińskich parków w Suzhou czy Szanghaju. Nie tego spodziewałem się po stolicy kraju Ujgurów. Żeby chociaż była tu jakaś starówka z zabytkowym meczetem wskazującym na ujgurskie tradycje i historię - a tak, nic: wszędzie wokół do bólu współczesna rzeczywistość Chińskiej Republiki Ludowej!

Zdecydowałem, że nadszedł czas załatwić bilety kolejowe na dalszą podróż po Chinach. Jeszcze kilka lat temu, w czasie ostatniej podróży do Chin, takie sprawy trzeba by załatwiać od razu po wjeździe do kraju... i liczyć się z nabyciem wyłącznie miejsc stojących, bo siedzące już dawno wyprzedano. Teraz jednak bilety wygodnie rezerwujemy sobie przez Internet, a na stacji kolejowej tylko je odbieramy (szczegóły we wstępie). Warto to jednak zrobić dzień przed wyjazdem, bo przy kasach tworzą się olbrzymie kolejki i w dniu wyjazdu można spóźnić się na pociąg. W moim przypadku oczekiwanie w kolejce na południowej stacji w Urumczi (Wulumuqinan Zhan, Wulumuqinan Zhan) wraz z przejściem przez obowiązkowe na dworcach w Sinciangu bramki bezpieczeństwa trwało może z godzinę. W okienku kasy bez problemu zgodnie z planem odebrałem bilety na przejazd do Turpanu i dalej - za drobną opłatą administracyjną - z Turpanu do Kaszgaru. W drodze powrotnej do centrum czekała mnie jednak niemiła niespodzianka - chociaż taksówki w chińskich miastach są stosunkowo tanie (nie powinniśmy zapłacić za kurs w przeliczeniu więcej niż 20 - 30 zł), taksówkarze odjeżdżający sprzed dworca Urumczi żądają cen kilkukrotnie wyższych. Lepiej więc nieco oddalić się od dworca i łapać taksówkę z biegu na ulicy, co też ostatecznie zrobiłem. Kolejnego dnia rano opuszczałem już Urumczi szybkim, wygodnym pociągiem zmierzającym do Turpanu...

Przejdź do dalszej części relacji z podróży do Azji Środkowej ->>>>>>>>>

Forum Viatoris - strona główna

O nas

 

Grafika w tle (godło Chińskiej Republiki Ludowej) to zmodyfikowana grafika z VectorImages.