Azerbejdżan 2011 cz. II
Copyright (c) 2011 by Radosław Botev
<<<<<<-Przejdź do
początku relacji z podróży do Azerbejdżanu
Plaża Novxani
Wieczorem po męczącym i pełnym wrażeń dniu pobytu w
Baku zapragnęliśmy nieco odpoczynku. Andrej - Niemiec, którego
spotkaliśmy poprzedniego dnia w samolocie - obiecał zabrać nas na plażę.
W okolicach Baku po południowej stronie Półwyspu Apszerońskiego
woda jest jednak zanieczyszczona, toteż większość miejscowych wybiera
plaże na północnym krańcu półwyspu - między innymi plażę Novxani. Pojechaliśmy tam
taksówką za cenę kilkanastu manatów, którą Andrej wynegocjował u
azerskiego kierowcy. Droga ze stolicy wiodła
niezliczonymi zakolami pośród monotonnych, ogrodzonych kolczastym
drutem pól naftowych z rytmicznie kołyszącymi się kiwonami. Słońce
topiło się już w Morzu Kaspijskim, kiedy wreszcie - po godzinie jazdy
- zatrzymaliśmy się na
skraju zatłoczonej piaszczystej plaży. O tej porze nie było już upału i panował przyjemny chłód
- wielu plażowiczów wciąż jednak kąpało się w nagrzanych w ciągu
dnia wodach śródlądowego morza. Na plaży spędziliśmy około dwóch godzin.
W przeciwieństwie do Andreja nie mieliśmy ochoty na kąpiel, toteż
wykorzystaliśmy ten czas na obserwowanie plaży - ku naszemu zaskoczeniu wokół
nas byli wyłącznie mężczyźni. W islamskim Azerbejdżanie
wypoczynek na wybrzeżu jest, jak widać, niedostępny dla
kobiet. Korzystając z okazji, wypytaliśmy Andreja,
skąd odjeżdżają autobusy z Baku na południe do Qobustanu, gdzie
mieliśmy zamiar udać się następnego dnia. Jak się dowiedzieliśmy, najlepiej
jest zatrzymać autobus jadący do Alat - później okazało się jednak, że na
tej trasie jeżdżą także prywatne busy, za podróż którymi można sporo
zapłacić. Południowe przedmieścia Baku
Autobus
wiozący nas następnego ranka spod Baszty Dziewiczej przez blisko
40 minut przebijał się przez zatłoczone bakijskie ulice. W
końcu, wyjechawszy poza obręb miejskiej zabudowy, znaleźliśmy się na
wzgórzu, z którego widać było pola naftowe im. Jamesa
Bonda - nazywane tak od czasu, kiedy w 1999 roku kręcono tu niektóre sceny
filmu The World Is Not Enough. Obecnie pola są już częściowo zrekultywowane
- tylko w oddali, na samym wybrzeżu, huśtały się jeszcze
nieliczne żurawie pompowe. Zakrojony na szeroką skalę plan
rekultywacji pól naftowych na przedmieściach Baku ma na
celu odzyskanie terenów pod budowę szybko rozrastającego się miasta.
Na jednym z takich pól ma wkrótce powstać dzielnica White City - kompleks supernowoczesnych biurowców i budynków
mieszkalnych. Zaraz
za polami naftowymi wznosi się okazały meczet Bibi Heybat. W tym miejscu
wysiedliśmy z podmiejskiego autobusu - w dalszą drogę mieliśmy
zamiar wybrać się autobusem dalekobieżnym do Qobustanu. Na razie
jednak mieliśmy jeszcze trochę czasu na obejrzenie meczetu. Obecny
gmach świątyni powstał w latach 90. ubiegłego wieku - po rozpadzie
ZSRR i odzyskaniu przez Azerbejdżan niepodległości. Świątynia
nawiązuje jednak architektonicznie do znacznie starszego, bo
jeszcze XIII-wiecznego meczetu, zniszczonego w 1936 roku przez
bolszewików. Jest to ważny ośrodek azerskiego islamu. Meczet
wzniesiono pierwotnie nad grobem córki szyickiego imama Musy
al-Kazima, ukrywającej się nad Morzem Kaspijskim przed kalifem
Harunem ar-Raszidem. Miejsce to było w kolejnych wiekach miejscem
licznych muzułmańskich pielgrzymek, tak z terenów dzisiejszego
Azerbejdżanu, jak i z krain ościennych.
Tak silny religijny ośrodek nie był na rękę stalinowskim władzom,
które w latach 30. XX wieku zniszczyły świątynię wraz
z dwoma innymi obiektami sakralnymi w Baku - prawosławną katedrą Aleksandra Newskiego oraz rzymsko-katolickim kościołem pod wezwaniem Niepokalanego Poczęcia
Najświętszej Maryi Panny. Meczet Bibi Heybat jest jedynym dotychczas odbudowanym obiektem sakralnym zniszczonym przez
bolszewików.
Galeria zdjęć (kliknij,
żeby powiększyć)
|
|
|
| Qobustan - prehistoryczne petroglify
Przed
meczetem Bibi Heybat zatrzymaliśmy busik z napisem "Alat" za
przednią szybą. Usadowiwszy się w miarę wygodnie w dusznym wnętrzu
pojazdu, z zaciekawieniem wyglądaliśmy przez zapyziałe okna - po raz
pierwszy od czasu przylotu do Baku mogliśmy przyjrzeć się
azerbejdżańskim krajobrazom. Teren wokół Baku jest dość
płaski, a przy tym pokryty jałową półpustynią. Dopiero
po pokonaniu kilkudziesięciu kilometrów na południe od stolicy w
oddali pojawiły się skaliste wzgórza. Zastanowiło mnie, czemu byliśmy jedynymi pasażerami
oraz czemu nikt nie kwapił się do zatrzymywania busa - nawet
żadna z mijanych raz po raz osób, najwyraźniej czekających na
transport na poboczu szosy. I wtedy mnie olśniło, że tą trasą jeżdżą
też duże autokary, a my najwyraźniej zatrzymaliśmy busik jakiegoś
lokalnego prywatnego przewoźnika, który potem nie
wiadomo jakiej ceny od nas zażąda. Moje obawy
potwierdziły się, kiedy kierowca zawołał mnie do siebie i zapytał po
rosyjsku, czy wybieramy się do stanowiska archeologicznego w
Qobustanie i ile chcemy mu zapłacić za ewentualną podwózkę na samo
miejsce. Było to o tyle istotne pytanie, że prehistoryczne
petroglify, które mieliśmy zamiar zobaczyć, znajdują się w
odległości jakichś 10 km od miasteczka Qobustan. Koniec końców
uzgodniliśmy, że za 20 manatów dostaniemy się w dwa miejsca -
najpierw do Qobustanu, a potem jeszcze do wulkanów błotnych w
Alacie. Samo miasteczko Qobustan, usytuowane przy głównej drodze wiodącej z Baku wzdłuż
wybrzeży Morza Kaspijskiego na południe ku Iranowi, nie jest
szczególnie ciekawe - odrapane, zakurzone
budynki porozrzucane w nieładzie na jałowej,
nadbrzeżnej równinie nie zachęcały do głębszej eksploracji.
Zatrzymaliśmy się tu zresztą tylko na chwilę, kiedy kierowca pytał o
drogę. Wkrótce busik skręcił w podrzędną szosę, prowadzącą przez
zupełne pustkowie w kierunku wzgórz widocznych w
oddali. Stanowisko sztuki naskalnej w Qobustanie leży wśród olbrzymich bloków skalnych
na zboczu wzgórza
pośrodku półpustynnej równiny. Kiedy tylko busik
zatrzymał się przed szlabanem na końcu asfaltowej szosy, kierowca
rzucił kilka słów po azersku do pilnujących wjazdu strażników. I
nagle okazało się, że kompleks prehistorycznych petroglifów jest na
razie nieczynny - trzeba było poczekać jeszcze dwie godziny. Było to
dziwne, bo przecież skały z petroglifami były na wolnej przestrzeni
i tylko szlaban dzielił nas jeszcze od możliwości podziwiania
zabytków prehistorycznej sztuki. W zasadzie strażnicy - gdyby
chcieli - mogliby nas wpuścić. Ale nic to - usadowiliśmy się na
ławkach w małej altance przed szlabanem: jak mus, to mus. Wtedy
kierowca zaczął marudzić, że nie może na nas czekać, bo musi jechać
i wozić pasażerów i tak dalej i tak dalej. Ale jeśli nam bardzo
zależy, to za odpowiednią dopłatą jednak poczeka. Tego było już dla
nas jednak za wiele: - Jak mamy jeszcze więcej płacić, to wolimy
wracać pieszo - oznajmiliśmy. - Masz tu 10 manatów za to, żeś nas
podwiózł, i jedź sobie dalej. Krzyżyk (albo raczej półksiężyc) na
drogę. I nagle dziwnym trafem - chociaż minęło może z
dziesięć minut zamiast dwóch godzin - okazało się, że możemy zwiedzać. Co
więcej, kierowca jakoś dziwnie nie kwapił się do odjazdu i dalej
czekał przy szlabanie. Wpisane na
listę światowego
dzidzictwa UNESCO petroglify w Qobustanie tworzone były
przez ludy zamieszkujące nadkaspijską równinę od górnego paleolitu aż
do młodszej epoki kamienia. Większość petroglifów
przedstawia postacie ludzkie w trakcie polowania, walki
i rytualnych tańców, a także zwierzęta, łodzie, słońce i
gwiazdy. Szczególnie zastanowiła mnie obecność tak licznych motywów świata
zwierząt w sztuce naskalnej Qobustanu. W
okolicy nie ma przecież żyznych gleb, na których mogłyby istnieć
pastwiska - krajobraz jest jest tu iście księżycowy: jak okiem
sięgnąć wielkie głazy wystają z jałowego, pylistego podłoża i
tylko w oddali, na wschodnim horyzoncie migoczą słone wody Morza
Kaspijskiego. Skąd więc w sztuce naskalnej prehistorycznych
mieszkańców Qobustanu tyle wizerunków krów, koni i innych zwierząt?
Otóż okazuje się, że dawniej klimat był tu zdecydowanie
wilgotniejszy - poziom Morza Kaspijskiego był wyższy, a nadbrzeżne
równiny porośnięte były bujną roślinnością. Stąd też mógł się w tym
miejscu rozwinąć silny - jak na owe czasy - ośrodek ludzkiej
kultury. Niektórzy przyjeżdżający
tu turyści - sądząc po wpisach na forach podróżniczych w
Internecie - są Qobustanem zawiedzeni. Rzeczywiście w
porównaniu z innymi zabytkami światowego dziedzictwa ludzkości,
jakie znalazły się na liście UNESCO, nie tylko Qobustan, ale i inne
azerbejdżańskie zabytki wypadają blado. Dla mnie jednak wizyta w
miejscach takich jak Qobustan, gdzie podziwiać można liczące
tysiące, a nawet dziesiątki tysięcy lat wytwory ludzkiej kultury,
zawsze jest niemal jak podróż w czasie: daje okazję do wyobrażania
sobie, jak też wyglądał świat, kiedy ludzkie cywilizacje były
dopiero w powijakach, a człowiek nie panoszył się jeszcze - tak jak
dziś - w każdym bez mała zakątku globu. Jakże ogromny i obcy musiał
wydawać się świat naszym praprzodkom! Był to bardziej świat przyrody
niż ludzi - świat, w którym człowiek jeszcze się nie liczył.
Gdy zjawiliśmy się ponownie przed szlabanem,
ku naszemu zdziwieniu natknęliśmy się tam
na naszego kierowcę. Najwyraźniej cały ten teatr ze strażnikami
miał nas tylko skłonić do zapłacenia większej sumy -
kierowcy wcale się nigdzie nie spieszyło. Nic dziwnego - żaden
Azer nie dosiadł się przecież do nas na trasie
z Baku, więc kierowca - gdyby nas tu zostawił -
pewnie i tak woziłby dalej tylko powietrze. A tak -
my mu zapłacimy drugie dziesięć z obiecanych dwudziestu manatów,
a on zabierze nas jeszcze do wulkanów błotnych - rozwiązanie korzystne dla obu stron.
Galeria zdjęć (kliknij,
żeby powiększyć)
|
|
|
| Wulkany błotne
W położonym nieco dalej na południe,
jednak równie zapyziałym jak Qobustan miasteczku Alat skręciliśmy z
asfaltowej szosy na wyboistą drogę szutrową. Znowu jechaliśmy w
kierunku wzgórz przez księżycowy półpustynny krajobraz. Tym razem
jednak zaintrygowały nas ciemne plamy oleistej cieczy przebijające
gnieniegdzie wśród pyłu i żwiru podłoża. Czyżby była to ropa
naftowa? Czyżby czarne złoto, o które największe mocarstwa tego świata
gotowe są toczyć krwawe wojny, tak po prostu zalegało w azerbejdżańskich
dolinach niczym woda w kałużach po ulewnym deszczu? Nie
było nam jednak dane długo rozstrząsać tego zagadnienia, bo oto
busik zaczął z mozołem piąć się stromo pod górę, miejscami stawał
nawet, grzęznąc w głębokich bruzdach kolein na nieutwardzonej
drodze; po kilku minutach byliśmy u celu. Jeśli wcześniej uważaliśmy
krajobraz Azerbejdżanu za księżycowy, dopiero teraz naprawdę
poczuliśmy się jak na srebrnym globie: wszędzie wokół, na obszarze
może ze stu arów, wyrastały z ziemi miniaturowe stożki wulkanów, raz
po raz plujące szarym błotem jak lawą. Wypływające spod ziemi błoto
nieustannie rzeźbiło ten niecodzienny teren, to wypiętrzając
wzgórza, to znowu pokrywając je mieszaniną wody, iłu
i piasku. Fenomen błotnych wulkanów często występuje na obszarach roponośnych i ma związek z
wydobywaniem się spod ziemi dużych ilości gazu ziemnego, przykrytych
warstwą mułu. Wulkany takie spotkać można między innymi też w Rumunii i na Krymie. W odróżnieniu od podobnych błotnych wulkanów,
powstających wskutek wydobywania się na powierzchnię gorącej wody,
podgrzewanej procesami wulkanicznymi, takie "gazowe" wulkany są zupełnie
zimne. Widzieliśmy nawet, jak jeden z Azerów wkładał rękę
do krateru, żeby zebrać trochę błota do małego naczynia -
błoto to miał zamiar wykorzystać potem w celach leczniczych. Najbardziej
zaintrygował mnie jednak widok, jaki z terenu błotnych wulkanów
roztaczał się na Morze Kaspijskie. Było coś niepowtarzalnego i
niezwykłego w kolorystycznym kontraście między skrzącym się w słońcu
żywym błękitem morza a posępną szarością błotnistej, podziemnej mazi
wulkanów. Między tymi dwoma odmiennymi światami rozciągała się
natomiast szeroka, żółtobrunatna półpustynia, pełna zielonkawych
sucholubnych krzewinek. Nasz azerski kierowca zabrał nas z
powrotem do Alatu, gdzie - odebrawszy od nas resztę umówionej
zapłaty - wskazał nam autobus powrotny do Baku. Tym razem był to
duży, liniowy autobus, a za dojazd do azerbejdżańskiej stolicy
zapłaciliśmy ledwie 2 manaty - dziesięciokrotnie mniej niż naszemu
kierowcy. Z drugiej strony, gdybyśmy nawet przyjechali z Baku takim
właśnie autobusem, pewnie i tak sporo zapłacilibyśmy miejscowym
taksówkarzom w Qobustanie i Alacie za dojazd z miasteczka do
petroglifów i wulkanów. Tak więc ostatecznie skonstatowaliśmy, że
mieliśmy jednak szczęście, że trafiliśmy właśnie na busik naszego
kierowcy. Na przedmieściach Baku posililiśmy się jeszcze w
podrzędnym barze przy supermarkecie i pętli
autobusowej - były tam do wyboru tylko dwa dania:
kurczak z ziemniakami i pomidorami lub kotlet
schabowy - też z ziemniakami i pomidorami. Czuliśmy się prawie tak,
jakbyśmy przyszli do kogoś w odwiedziny do domu - pozwolono nam
nawet wejść do kuchni, żeby dokonać wyboru jednego z tych dwóch
serwowanych tutaj posiłków (inaczej trudno by się nam było porozumieć).
Galeria zdjęć (kliknij, żeby powiększyć)
|
|
|
|
Przejdź do dalszej części relacji z
podróży do Azerbejdżanu ->>>>>>>>>
|