Antalya 2006 - zaćmienie słońca (relacja z podróży do Turcji)
Copyright (c) 2007 by Radosław Botev
<<<<----
Przejdź do początku relacji z podróży do
Turcji
Część IV Powrót do domu
Z Çıralı wróciłem dolmuşem do Antalyi. Miałem wykupiony
przelot do Stambułu turecką tanią linią
lotniczą Onur Air. Do odlotu pozostawało
jednak jeszcze dobre kilka godzin i nieopatrznie zdecydowałem się na
spacer na lotnisko. Nieopatrznie, bo oto znalazłem się nagle w
dzielnicy biedoty - przedmieścia Antalyi w niczym nie przypominają
wakacyjnego kurortu: zniszczone, zaśmiecone ulice wśród betonowych bloków.
Ale nic to, szedłem sobie dalej, nieświadomy zagrożenia, aż tu nagle
podjechał do mnie jakiś młody Turek na motorze i zapytał nienaganną
niemczyzną, co tu robię. - Idę na lotnisko - odpowiedziałem
beztrosko. Koleś zrobił wielkie oczy. - Odbiło ci?! To jest
najniebezpieczniejsza ulica Antalyi! Wskakuj, wywiozę cię
stąd. Po namyśle wsiadłem na motor i już po
chwili znalazłem się kilometr bliżej lotniska - poza niebezpieczną
dzielnicą. Okazało się, że mój wybawca był z Frankfurtu nad Odrą.
Poinstruował mnie jeszcze na pożegnanie, żebym więcej nie
zapuszczał się na przedmieścia Antalyi, i pojechał w swoją
stronę. Międzynarodowe lotnisko w
Antalyi oddalone jest kilkanaście kilometrów od centrum.
Dotarłem tam na dwie godziny przed odlotem - punktualnie na
rozpoczęcie odprawy, która przebiegła dość sprawnie - wbrew
informacji na stronach OnurAir nie proszono mnie o pokazanie
karty kredytowej, którą zapłaciłem za bilet w Internecie. Zwyczajnie
dostałem kartę pokładową, nadałem bagaż i wkrótce potem siedziałem
na pokładzie samolotu. OnurAir odleciał punktualnie.
* * *
Z lotniska w Stambule do
centrum miasta dotarłem tą samą kolejką podziemną, którą jechałem
wcześniej na dworzec autobusowy Otogar. Pociąg powrotny do Bukaresztu miał odjechać dopiero
późno wieczorem, więc znowu miałem sporo wolnego czasu. Tym
razem udało mi się zwiedzić muzeum kolejnictwa na dworcu
kolejowym: można tu zobaczyć dokumenty i przedmioty z czasów,
kiedy kursował tędy Orient Express. Dzisiejsze
pociągi kursują stąd jednak tylko do Bukaresztu, Sofii
i Budapesztu. Przy wsiadaniu trzeba zwrócić uwagę na napis
informacyjny na wagonie, ponieważ ze Stambułu odjeżdża tylko jeden
pociąg, którego wagony są później przyczepiane do osobnych lokomotyw
w Swilengradzie. Na szczęście mój wagon był jasno oznaczony jako
Bosphor Express relacji Stambuł - Bukareszt.
W przedziale siedziałem z
Australijczykiem tureckiego pochodzenia, który przyjechał do Turcji,
żeby zrzec się tureckiego obywatelstwa i zachować tylko
australijskie. Ponieważ jednak wjechał na turecki paszport, musiał
opuścić Turcję i ponownie przekroczyć granicę na paszporcie
australijskim, żeby dostać stempelek i okazać go później przy
wyjeździe. W każdym razie siedzieliśmy razem w przedziale, aż tu
nagle przed samą granicą turecko-bułgarską jadący z nami Romowie
zaczęli upychać po całym pociągu jakieś ciężkie toboły.
Przyszli i do nas, wtaszczyli ważące chyba z pięćdziesiąt
kilogramów pudło, po czym zgasili światło i kazali tylko
siedzieć chicho i spać. Sprawa była oczywista - przemycali coś do
Bułgarii. Widzieliśmy, że podobne pakunki znalazły się i w
innych przedziałach, ale na wszelki wypadek zgłosiliśmy sprawę
konduktorowi. Nie chcieliśmy, żeby straż graniczna nakryła nas nie
wiadomo z czym. Konduktor kazał wyrzuć pudła na korytarz, jednak
Romowie wrócili za chwilę, znowu władowali je do przedziału i
zgasili nam światło. Nie byli groźni - raczej namolni: rozmawiamy
sobie, a ci nagle wchodzą, wnoszą swoje graty i gaszą światło.
No i trzeba było znowu wszystko wynieść i zawołać konduktora. Ten
zaczął wrzeszczeć na Romów po turecku, raz nawet próbował
wyrzucić towar przez okno, ale pudła okazały się za ciężkie.
Wreszcie machnął ręką, ale uspokoił nas,
że wyjaśni wszystko straży granicznej. W Swilengradzie po
dwudziestominutowej awanturze Romowie przekupili celników i dalej pojechaliśmy
już bez przygód. W sumie to byłem nawet
zadowolony - cała uwaga skupiła się na przemytnikach
i tym razem już nikt nie interesował się
moim nazwiskiem.
Koniec
|