Antalya 2006 - zaćmienie słońca (relacja z podróży do Turcji)
Copyright
(c) 2006, 2007 by Radosław Botev
<<<<----
Przejdź do początku relacji z podróży do
Turcji
Część III Zaćmienie słońca na riwierze tureckiej
Z Antalyi do Çıralı jechałem
dolmuşem - jednym z małych
busików, którymi w Turcji można dotrzeć nawet do
najmniejszych miejscowości. Çıralı to niewielkie
miasteczko, położone malowniczo w małej zatoczce nad Morzem
Śródziemnym, w bezpośrednim sąsiedztwie bardziej znanego, często
odwiedzanego ośrodka turystycznego Olympos. Chociaż obydwie
miejscowości zlokalizowane są przy tej samej plaży, to
jednak oddzielają je od siebie strome klify, a jedyna droga z
jednej miejscowości do drugiej prowadzi brzegiem morza. Połączenie z
główną szosą z Antalyi do Kaş zapewniają natomiast dwie drogi
lokalne - jedna wiedzie do Çıralı, druga do Olympos. Traf
chciał, że dolmuş, którym
jechałem, zmierzał akurat do Olympos. W całej miejscowości aż
roi się od pensjonatów oferujących turystom zakwaterowanie w
niewielkich bungalowach lub w tree-houses - drewnianych domkach na palach
nad ziemią. Jedyna droga na plażę wiedzie
przez wąski kanion między stromymi zboczami gór.
Znajdują się tu ruiny
starożytnego miasta zwanego właśnie Olympos. Nazwa
ta rozpowszechniona była w starożytności po całym obszarze
wschodniej części basenu Morza Śródziemnego i niezmiennie odnosiła
się wysokich i niedostępnych szczytów górskich. Najbardziej znana
jest oczywiście grecka góra Olimp, jednak helleńscy żeglarze,
docierając do odległych lądów znanego im świata, nadali tę nazwę
również kilku innym szczytom. Tutejszy szczyt nazywa się dzisiaj
Tahtalı Dağı jednak echo
dawnego greckiego miana przetrwało w nazwie ruin miasta, a także
współczesnej miejscowości. Stanowisko archeologiczne obejmuje pozostałości murów obronnych oraz rzymskich łaźni, domów mieszkalnych i świątyń. Samo miasto założyli
w II wieku n. e. Licyjczycy. W następnych stuleciach
znajdowało się ono we władaniu kolejno Rzymian, Bizantyjczyków, wreszcie Turków
Osmańskich. Ostatecznie opuszczono je dopiero w XV
wieku. Stanowisko archeologiczne teoretycznie
udostępnione jest zwiedzającym za drobną opłatą, jednak w
praktyce strażnik tylko czasami jest na miejscu (może dlatego,
że byłem tam poza sezonem). Jest to o tyle korzystne, że jedyna
droga z Olympos na plażę prowadzi właśnie przez ruiny,
co często oznacza, że turyści mieszkający
w miasteczku muszą płacić za każdym razem, gdy chcą się wykąpać
w morzu. W czasie mojego trzydniowego pobytu w Olympos i sąsiednim
Çıralı tylko raz zapłaciłem za wstęp. I to tylko dlatego, że w
Çıralı nie ma budki telefonicznej - wybrałem się do Olympos, żeby
zatelefonować, no i w drodze powrotnej musiałem zapłacić, mimo że
wcześniej chyba z sześć razy
dokładnie obszedłem kompleks ruin za darmo. Sytuacja
w Olympos jest zatem dość absurdalna. Najprostszym sposobem
uniknięcia kosztów związanych z dostępem do plaży jest
oczywiście wybór zakwaterowania w Çıralı - miasteczku
położonym tuż nad brzegiem morza. Nocleg w tym miejscu jest o wiele
przyjemniejszy również ze względu na panującą tu atmosferę - w
odróżnieniu od Olympos miejscowość ta nie jest nastawiona głównie na
przemysł turystyczny i zachowała swój turecki charakter. Na plażę
w Çıralı dotarłem już po zachodzie słońca. Pensjonat, do którego
zmierzałem, nosił mylącą nazwę Olimpia Treehouses i kiedy pytałem mieszkańców miasteczka, każdy
oczywiście wskazywał mi drogę do sąsiedniego Olympos. Zamierzałem
już nawet rozejrzeć się za innym zakwaterowaniem, kiedy wreszcie
znalazłem właściwe miejsce. I tu drobna uwaga - zgodnie z umową
(rezerwacji dokonałem w Internecie), powinienem zapłacić 10 euro za
nocleg. Ponieważ jednak płaciłem w lirach tureckich, policzono mi
należność po złodziejskim kursie. Udało się nieco stargować, ale na
przyszłość lepiej mieć przy sobie taką walutę, w jakiej zawiera się
umowę. Na szczęście piękno okolicy wynagrodziło mi koszty
noclegu. Ośnieżone szczyty pobliskich łańcuchów górskich, jakie
ujrzałem następnego ranka, kontrastowały z zielenią
palm na wybrzeżu. Według tabliczek ostrzegawczych tutejsza
plaża jest miejscem wylęgu żółwi morskich, chociaż pewnie
nie o tej porze roku, bo żadnego nie udało mi się zobaczyć.
No ale nareszcie nadszedł wielki dzień - dzień czarnego słońca,
29 marca 2006 roku. Już od wczesnego przedpołudnia na plaży
zbierali się entuzjaści tego astronomicznego spektaklu - ustawiali
swoje kamery, teleskopy i inne wymyślne gadżety na piasku nad wodą.
Warunki obserwacji były niemal doskonałe - niepokoiły mnie tylko
drobne chmurki, które zaczęły zbierać się od strony lądu, jednak
ostatecznie nie przesłoniły one słońca.
Zaćmienie zaczęło się wczesnym popołudniem. Nie
był to oczywiście pierwszy raz, kiedy obserwowałem przejście
Księżyca przez tarczę słoneczną. Dotąd jednak wszystkie obserwacje
prowadziłem z terenu Polski, co oznaczało, że podczas największego
zaćmienia, którego byłem świadkiem w sierpniu 1999 roku, zakryte
było jedynie nieco ponad 80 procent tarczy słonecznej. A
teraz po raz pierwszy w życiu oczekiwałem całkowitego zaćmienia!
Cieszyłem się, że nie zostałem w Antalyi, gdzie nie tylko byłyby
większe tłumy turystów, ale też zaćmienie trwałoby trochę
krócej - plaża w Çıralı znajdowała się nieco bliżej centralnej
osi trasy księżycowego cienia.
W
miarę jak Księżyc stopniowo nasuwał się
na tarczę słoneczną, robiło się coraz bardziej ciemno. Znałem już tę
przyćmioną, brązowawą barwę światła z poprzednich obserwacji. Tym razem jednak,
na kilka minut przed zgaśnięciem słońca dostrzegłem coś jeszcze
- jakby wędrujące po piasku pasy cienia, dzięki którym odnosiłem
wrażenie, jak gdyby ziemia drżała i falowała wokół. Nie jestem
pewien, jakie jest wyjaśnienie tego zjawiska. Czyżby były to
powiększone do kosmicznej skali prążki dyfrakcyjne? Podobny fenomen
powstaje przy przejściu światła przez wąskie otwory, takie jak na siatce
dyfrakcyjnej - tyle że naprzemienne pasy światła i cienia są wówczas
o wiele cieńsze, ich grubość nie przekracza ułamka
milimetra. Pasy, które obserwowałem, miały natomiast dobre kilka
centymentrów grubości. Ale też i otwory były większe - w
końcowej fazie znikania słońca, światło dociera do ziemi tylko przez głębokie
księżycowe doliny na krawędzi lunarnej tarczy. Jest to tak zwany
„efekt sznura pereł” - na niebie widać tylko szereg
świetlistych punktów, znaczących doliny na brzegu tarczy Księżyca. Nie,
nie wolno jeszcze patrzeć nieuzbrojonym okiem - na słońce spoglądałem przez
specjalne okulary, które można było nabyć praktycznie w każdym
sklepie w okolicach Antalyi.
Jakiekolwiek byłoby
wyjaśnienie zjawiska cienistych pasów na ziemi, po
chwili przestałem się nimi zajmować, bo oto słońce zgasło zupełnie,
a wokół nastała ciemność jak po zmierzchu, rozświetlana
tylko błyskami aparatów z fleszem. Na czarnogranatowym
niebie nie było widać gwiazd, jednak zamiast słońca
płonął tam srebrzystoszary pierścień. Wkoło rozlegały się
okrzyki zachwytu zebranych na plaży obserwatorów i odgłosy
strzelających raz po raz korków z butelek szampana. Faza
całkowitego zaćmienia trwała w Çıralı ponad trzy minuty.
Następnie, przy wtórze kolejnego aplauzu rozentuzjazmowanych
obserwatorów, ponownie wyjrzało słońce. Pierwszy promień
światła, docierający do Ziemi przez najgłębszą dolinę
na krawędzi tarczy Księżyca, tworzy tak zwany „efekt diamentu” - na
brzegu świetlistego pierścienia korony słonecznej pojawia się jeden
jasny punkt, który staje się coraz jaśniejszy, aż wreszcie po
kilku sekundach nie można już patrzeć na słońce bez
odpowiedniej ochrony oczu. Resztę dnia spędziłem na
wałęsaniu się po okolicy. Miasteczko Çıralı, jak
wspomniałem wcześniej, mimo atrakcyjnego położenia
zachowało swój charakter tureckiej osady. Znajduje się
niewielki meczet otoczony sadami owocowymi i polami uprawnymi. W
miasteczku działa kilka niewielkich sklepików z żywnością, zaś
nieliczne pensjonaty nad brzegiem morza doskonale współgrają z
architekturą miejscowości. W pobliskich górach znajduje się
jeszcze inna atrakcja - Chimera. Są to naturalne
gazy wydobywające się spod powierzchni ziemi, ulegające od czasu do
czasu samozapłanowi. Dzięki
temu z
ziemi strzelają języki ognia,
które stały się podobno w starożytności podstawą greckiego mitu o
Chimerze.
Niestety
z tego, co się zorientowałem, miejsce to położone jest dość daleko
od Çıralı i trzeba by się tam wybrać na całodzienną
wycieczkę, na co nie miałem już czasu. Dlatego zrezygnowałem z odwiedzenia Chimery.
Przejdź do dalszej
części relacji z podróży do Turcji
->>>>>
|