Amsterdam
Copyright (c) 2005, 2006 by Radosław Botev
W marcu 2005 roku po
ponadmiesięcznym stażu w mojej ówczesnej pracy w centrum rezerwacji
tanich linii lotniczych SkyEurope w Bratysławie postanowiłem
skorzystać z przysługującego mi darmowego pracowniczego biletu tej
linii i udać się na dwudniową wycieczkę do Amsterdamu. Wybór padł
na Amsterdam, ponieważ po pierwsze nigdy tam wcześniej nie byłem,
po drugie – z powodu korzystnego rozkładu pozwalającego wylecieć
z Bratysławy późnym wieczorem w piątek, wrócić zaś późnym
wieczorem w niedzielę. Miałem w ten sposób prawie dwa dni na
zwiedzanie miasta.
Przyleciałem na lotnisko
Shiphol z około godzinnym opóźnieniem, jednak nie stanowiło to większego
problemu, zważywszy ze zarezerwowałem sobie wcześniej nocleg przez
Internet, a w piątkowy wieczór po całodziennej pracy w call-center
właściwie nie miałem już i tak ochoty na zbytnie włóczenie się
po mieście.
Dość szybko odnalazłem moje
schronisko – Shelter Jordan, oferujący najtańsze
zakwaterowanie w mieście. Prowadzony w duchu chrześcijańskim
przybytek z podziałem na pokoje dla mężczyzn i kobiet oraz
odprawianymi dla chętnych niedzielnymi mszami w świetlicy – jak się
później okazało – zajmował strategiczne położenie na skraju słynnej
Dzielnicy Czerwonych Latarni.
Jeszcze tego samego wieczora
zdecydowałem się na krótki spacer po okolicy. Już przed dotarciem
do schroniska moją uwagę przykuł dziwaczny budynek na Nieuwmarkt tuż
za rogiem. Skierowałem się więc właśnie w tę stronę. Nieuwmarkt
i WaagZbudowany pod koniec XV wieku
budynek „Waag” służył przez wiele stuleci za bramę wjazdową
do miasta. Dawne przeznaczenie budowli można jeszcze dzisiaj poznać
po jej charakterystycznym kształcie wieży obronnej. Obecnie znajduje
się tu kawiarnia.
Chinatown
Nieopodal Nieuwmarkt
rozpoczyna się dzielnica chińska – z wschodnioazjatyckimi
restauracjami i sklepami. Jest tu nawet chińska świątynia,
wzniesiona w samym sercu Amsterdamu. Niestety w czasie mojej wizyty w
tym mieście, znajdowała się w remoncie, a brama wejściowa była
zatrzaśnięta na cztery spusty.
Dzielnica Czerwonych Latarni
Do
słynnej Dzielnicy Czerwonych Latarni trafiłem zupełnie przypadkowo
(sic!). Szedłem po prostu przez amsterdamskie Chinatown, skręciłem
za róg i nagle znalazłem się w tym tętniącym wieczornym życiem
zakątku miasta. I to jest właśnie rzecz, która uderzyła
mnie w Amsterdamie - w jednej chwili przebywa się pośród
azjatyckich knajp i budowli, w następnej chwili między zalanymi
czerwonym światłem witrynami z roznegliżowanymi panienkami, a zaraz
potem - przed kościołem! Mowa tu oczywiście o Oude Kerk w
samym sercu Dzielnicy Czerwonych Latarni. Za dnia nie można tędy
przejść nie będąc nagabywanym przez prostytutki - i to te obleśne,
stare babska, bezczelnie pukające w szyby swoich witryn i zapraszające
do środka. Cóż, może w tak zwanym "postępowym"
społeczeństwie Holendrów coś takiego jest do przyjęcia - u mnie
budziło tylko niesmak. Ale cóż - zawsze powtarzam, że nie ocenia
się kultur na podstawie swojej własnej.
Szczerze i bez bicia przyznam jednak, że nie miałem aż tak
negatywnych odczuć przechodząc wieczorem ulicami Dzielnicy - o tej
porze widocznie wszystkie stare babska już śpią, a na witryny
wychodzą młode panienki. Nie jestem, broń Boże, amatorem tego typu
rozrywek, tym niemniej jednak, znalazłszy się tutaj, nie mogłem
przecież odmówić sobie spaceru w tym słynnym miejscu. Muszę jednak stwierdzić, że spacer ten pozostawił mnie z
mieszanymi uczuciami. Było coś drapieżnego w oświetlonych
nienaturalną barwą twarzach panienek na wystawach - oświetlenie
witryn dobierane jest tak, żeby uwydatniało rysy i przez cały czas
czułem na sobie świdrujące spojrzenia. Aż dreszcze przechodzą.
Po
takim spacerze wróciłem do schroniska. Zauważyłem tu jeszcze dwóch
pijanych wyrostków - niestety, jak się okazało, obaj byli
Polakami.
Następnego
dnia nie miałem zarezerwowanego noclegu, a jak się okazało, moje
schronisko miało komplet gości. Stwierdziłem więc, że rozejrzę
się za innym schroniskiem w Amsterdamie, a po drodze obejrzę sobie
co ważniejsze miejsca. Udałem się więc od Nieuwe Markt wzdłuż
Kloveniersburgwal. Miałem tu okazję naocznego przekonania się,
dlaczego Amsterdam nazywany bywa "Wenecją północy" - kanały
przecinające miasto tworzą istny labirynt. Targ Kwiatów
Podążając wzdłuż Kloveniersburgwal dotarłem w końcu do
Singelu przy Muntplein ze słynnym Bloemenmarkt - Targiem Kwiatów. W
marcu nie ma tu jeszcze tłumów. Nie ma też zbyt wielu sprzedawców,
ale mimo to można tu natknąć się na pojedyncze stoiska, całe tonące
w kwiatach - jak na zdjęciu obok.
Pałac Królewski
Z Muntplein udałem się jeszcze wzdłuż
Nieuwezijds Voorburgwal w kierunku Pałacu Królewskiego. I tu
przyszło pewne zdziwienie. Spodziewałem się, że Pałac Królewski
będzie zlokalizowany za solidnym ogrodzeniem, w głębi parku - a tu pałac
stoi dosłownie na ulicy.
Nie
miałem jednak czasu na zwiedzanie - robiło się późno, a ja wciąż
jeszcze nie miałem załatwionego noclegu. Obszedłem więc wszystkie
schroniska w Amsterdamie - a tu nic - wszystko zajęte, żadnych
wolnych miejsc. Zdecydowałem się więc pojechać do położonego pod
Amsterdamem miasta Haarlem i tam znaleźć nocleg.
Przejdź
do dalszej części relacji ->>>>>>
|