Mauretania 2007
cz. III
Copyright (c) 2007, 2008 by Radosław Botev
<<<<<<----- Wróć do
początku relacji z podróży do Afryki
Szinkit (Chinguetti)
Szinkit znany jest szerzej we francuskiej
pisowni Chinguetti, jednak w tym
wypadku to właśnie spolszczone nazewnictwo bardziej do mnie
przemawia i takiego będę się trzymał w mojej relacji. Słońce grzało
już dość mocno, kiedy późnym przedpołudniem wsiadłem do terenowego
pickupa, którym miałem nadzieję dostać się z Ataru w głąb pokrytego
piaszczystymi wydmami płaskowyżu Adrar. Oprócz kierowcy i dwóch
innych Maurów towarzyszył mi także Australijczyk, którego poznałem
jeszcze w Nawazibu. Opuściwszy oazę w kierunku wschodnim, przez
kilka kilometrów jechaliśmy asfaltową drogą ku widocznej w oddali
ścianie wzgórz - krawędzi Adraru. Tutaj krajobraz uległ
gwałtownemu przeobrażeniu: samochód zaczął się wspinać na strome zbocza
po wyboistej drodze gruntowej, balansował na skraju głębokich wąwozów
i przepaści. Rdzawobrunatny odcień nagich, pozbawionych
roślinności skał nadawał całości iście marsjańskiego wyglądu.
W końcu wyjechaliśmy na rozległy
płaskowyż. Zaraz po pokonaniu skalistego zbocza zatrzymaliśmy
się przy punkcie kontrolnym. Podobne check-pointy ustawione są w
całej Mauretanii, jednak kontrole przebiegają szybko i sprawnie.
Mundurowi sprawdzają paszporty (czasem wystarczy im fotokopia strony
ze zdjęciem), spisują dane i już po chwili można ruszać
dalej. Nie inaczej było i tym razem. Przez następne kilkadziesiąt kilometrów jechaliśmy
dalej na wschód płaską, kamienistą hamadą. Ani na chwilę nie
opuszczało mnie jednak wrażenie pobytu na Marsie - pustynia aż
po horyzont usłana była teraz czerwonawymi odłamkami skalnymi, a
krajobraz przypominał zdjęcia wykonane przez marsjańskie sondy.
Hollywoodzcy producenci szukający plenerów do filmów science-fiction
z łatwością by je tu znaleźli. Również sam Szinkit - o czym miałem
się wkrótce przekonać - obfituje w miejsca doskonale nadające się na
lokacje filmowe. Droga przez pustynię rozwidla
się kilkanaście kilometrów przed Szinkitem - można tu skręcić
nieco na północ i dojechać do innej atrakcji Adraru - zabytkowego
ksaru Wadan (Ouadane), trudno jednak o
transport w tamtym kierunku. Czasem, przy odrobinie
szczęścia, można znaleźć kierowcę w Atarze, ale jak zawsze w
przypadku taksówek zbiorowych wszystko zależy od liczby chętnych.
Tych ostatnich na szczęście zwykle nie brakuje na trasie Atar -
Szinkit, dzięki czemu dotarcie przynajmniej do tego miasta nie
stanowi większego problemu. Zatrzymaliśmy
się w środku miasta, na skraju szerokiego uedu dzielącego Szinkit na
dwie części - zabytkowe stare miasto oraz ville nouvelle, gdzie skupiły się
wszystkie pensjonaty i gdzie mieszka dziś większość ludności.
Wybrałem pierwszy z brzegu pensjonat, natomiast
mój australijski towarzysz postanowił poszukać sobie kwatery w głębi
miasta. Właściciel mojego pensjonatu, młody Maur, zaproponował mi najpierw
miejsce w namiocie na podwórzu, jednak ostatecznie zdecydowałem się
na mały, nieumeblowany pokoik w glinianym budynku. Podobnie jak w
Atarze, było to pomieszczenie bez okien, do którego prowadziły
niskie, drewniane drzwi z zasuwką. Zostawiłem bagaż na leżącym pośrodku posłaniu i ruszyłem na zwiedzanie Szinkitu. W
pierwszej kolejności udałem się na stare miasto. Z ulgą odkryłem, że
jest tu nieco chłodniej niż w Atarze - pewnie za sprawą położenia
miasta na płaskowyżu. Pokonałem szeroki na dwieście metrów
piaszczysty ued i znalazłem się na małym placu. Tablica
informacyjna wskazuje tu drogę do zabytkowego meczetu,
jednak zajęło mi trochę czasu, zanim dotarłem na miejsce.
Na początku kluczyłem trochę w wąskich uliczkach
między kamienno-glinianymi budynkami ksaru. Chociaż w
kasbach mieszka dziś już niewiele osób, stare miasto
Szinkitu bynajmniej nie sprawia wrażenia wymarłego. Wesoło biegają
tu dzieci, w zamieszkanych ulicach krzątają się gospodynie,
mężczyźni wożą coś na znajomych mi już, zaprzęgniętych w osły
wózkach. Niestety kręcą się tu też turyści, co w połączeniu
z pięknie odmalowanymi szyldami pensjonatów nieco psuje
charakter zagubionej wśród saharyjskich wydm oazy. Mimo
wszystko malownicze kasby, pamiętające czasy, kiedy miasto było
niedostępne dla Europejczyków, i panująca tu spokojna atmosfera
sprawiają, że z łatwością można zapomnieć o drobnych mankamentach
wizyty. Szinkit istniał już we
wczesnym średniowieczu jako przystanek handlowy na trasie karawan,
przemierzających Saharę od Morza Śródziemnego aż po rozłożone nad
Nigrem afrykańskie królestwa. Szybko stał się także silnym
ośrodkiem religijnym muzułmańskiej Afryki - tutejsza medresa (szkoła
koraniczna) była jednym z ważniejszych centrów edukacji
islamskiej w Afryce, prestiżem dorównywała w swoim czasie
malijskiemu Timbuktu. W czasach największej świetności Szinkit
uchodził za siódme najświętsze miasto islamu. Tutejszy meczet, z
charakterystycznym kamiennym minaretem, jednym z najstarszych w
całym islamskim świecie, był niegdyś miejscem pielgrzymek dla
wiernych, którzy nie mogli pozwolić sobie na kosztowną wyprawę do
Mekki. W Szinkicie zachowała się ponadto stara biblioteka, w której
przechowywane są zabytkowe pergaminy i zwoje. Wstęp jest
płatny, więc po namyśle zrezygnowałem z wizyty w tym miejscu -
miałem niewiele gotówki, a do Mauretanii nie dotarły jeszcze
bankomaty. Pieniędzy musiało wystarczyć mi aż do Senegalu. W tym miejscu odnotuję tylko, że kompleks ten, jak też i cały ksar w Szinkicie wpisany jest wraz z kilkoma innymi miejscami w Mauretanii na listę dzidzictwa UNESCO jako część obiektu pod nazwą Starodawne ksary Wadanu, Szinkitu, Tiszitu i Walaty. Po zwiedzeniu starej części miasta udałem się na spacer po ville
nouvelle - "nowym mieście" Szinkitu. Dzielnica ta
charakteryzuje się luźną, niską zabudową - budynki porozrzucane są
tu w artystycznym nieładzie wśród wszechobecnego piasku pustyni.
Zaraz za miastem zaczyna się natomiast zewnętrzny obszar
oazy, gdzie z coraz wyższych wydm wystają palmowe
drzewa. Przeszedłem wśród nich kilkaset metrów, równolegle do
uedu. Znowu znalazłem się w miejscu doskonale nadającym się na
plener filmowy - małe palmowe zagajniki, otoczone trzcinowym
ogrodzeniem są wprost klasycznym przykładem obrazu saharyjskiej
oazy, jakby żywcem wyjętego z hollywoodzkich filmów.
Ued, sucha pustynna dolina, dzieląca Szinkit na dwie części, sięga
daleko na północ - aż do kolejnej oazy, jaką jest Wadan. Za
odpowiednią opłatą można wynająć przewodnika, który poprowadzi tam
wyprawę na wielbłądach. Z możliwości zwiedzania pustyni w takiej
"karawanie" dosyć często korzystają zresztą co bogatsi turyści.
Niekoniecznie wybierają się oni jednak aż do samego Wadanu,
większość wybiera po prostu kilkugodzinną przejażdżkę na wielbłądzie
wśród wydm. Jak już wspomiałem, nie miałem dość funduszów, żeby
pozwolić sobie na taką eskapadę, nie mógłem jednak odmówić sobie
chociaż rzucenia okiem na osławione wydmy Adraru. Dlatego ponownie
przekroczyłem ued i wspiąłem się na piaszczyste wzgórze ponad
zagajnikiem krzewów. Wyraźnie widziałem stąd panoramę całej
szinkickiej oazy, a po drugiej stronie morze wydm, tonące w
promieniach zachodzącego słońca. Jednak nawet i tu pustynia nie jest
całkiem jałowa - z piasku wystawały gdzieniegdzie pojedyncze kępki
sukulentów. Na wydmach zostałem aż do zachodu słońca. W oddali
widziałem grupkę turystów, którzy wpadli na podobny pomysł i
wjechali dżipem na nieco mniejszą piaskową górkę. Odjechali
jednak wcześniej niż ja. Było już ciemno, kiedy wróciłem do Szinkitu.
Tego wieczora skosztowałem jeszcze specjału miejscowej kuchni -
kaszy z mięsem wielbłąda. Nie smakowała szczególnie egzotycznie -
raczej jak zwykła kasza z mięsem,
jaką można by zjeść także
i w Polsce. Tym niemniej miałem w ten sposób zaliczoną kolejną
atrakcję Mauretanii.
Przejdź do dalszego ciągu relacji z podróży
do Afryki -->>>>>>>
|