Maroko 2007 cz. IV
Copyright (c) 2007 by Radosław Botev
<<<<<<-Przejdź do
początku relacji z podróży do Maroka
Marrakesz
Trasa kolejowa z Casablanki do Marrakeszu
wiedzie początkowo wśród żyznych równin, jednak wkrótce teren
ten zamienia się w jałową pustynię. Widoki na tej trasie
miejscami przypominały nawet krajobrazy znane z westernów - nagie skały
pośród pustkowi Utah czy Nevady. Tym większym zaskoczeniem było dla mnie
nagłe pojawienie się bujnej roślinności - znalazłem się oto w samym
środku soczyście zielonych gajów palmowych. Był to znak, że pociąg
wjechał w obręb oazy, w której zlokalizowane jest miasto Marrakesz.
Marrakesz! Nazwa ta nieuchronnie nasuwa skojarzenia z egzotyką i Orientem.
I jest to istotnie jedno z najciekawszych miejsc Maroka -
niekwestionowana stolica południowej części kraju, oferująca
najwięcej zabytków i innych miejsc godnych odwiedzenia. Są tu
świadectwa dawnej wielkości miasta - Marrakesz, podobnie jak Fez, był
niegdyś stolicą potężnego marokańskiego sułtanatu. Miasto otaczają
też gaje palmowe, latem z pewnością dające wytchnienie przed lejącym
się z nieba żarem. A wszystko to na tle majaczących w oddali,
majestatycznych grzbietów Atlasu... Zatrzymałem się w staroświeckim Hotel des Voyageurs, oddalonym o około kilometr od wpisanej na listę dziedzictwa UNESCO medyny. Wiedziałem, że
wobec bogactwa interesujących miejsc w Marrakeszu, będę musiał
dokonać wyboru. Powoli zapadał już zmierzch, więc w pierwszej
kolejności skierowałem się ku bijącemu sercu miasta - na plac
Dżamaa al-Fina (Dżemaa el Fna).
Jest to miejsce, gdzie obok siebie pokazy dają domorośli cyrkowcy,
zaklinacze węży i wróżbici. Zdjęcia, takie jak moje obok, można
oczywiście wykonać tylko za opłatą, co jest jednak zupełnie
zrozumiałe. Wieczorem na placu ustawiają się stragany, serwujące
ciepłe posiłki. Można tu spróbować specjałów kuchni marokańskiej -
na przykład najprzeróżniejszych
tadżinów (tajine) - odpowiednio
przyrządzonego mięsa z warzywami w charakterystycznym naczyniu ze
stożkowatym przykryciem. Tuż obok placu Dżamaa al-Fina znajduje się inny
ważny zabytek Marrakeszu -
meczet Al-Kutubijja, od którego
rozpocząłem dalsze zwiedzanie Marrakeszu kolejnego dnia. Nie
sposób nie dostrzec jego wysokiego na blisko 70
metrów minaretu, wzniesionego w XII wieku za panowania sułtana
Jakuba al-Mansura, mniej więcej w tym samym czasie, kiedy powstała
Wieża Hassana w Rabacie. Obie budowle zbudowane są w tym samym
stylu architektonicznym, typowym dla okresu władzy
Almohadów. Minaret w Marrakeszu, w odróżnieniu od Wieży
Hassana jest jednak w pełni ukończony i wieńczą go cztery
pozłacane kule. Spod Kutubijji przeszedłem dalej, ku Grobowcom Sadytów. Z początku trudno mi je było znaleźć - są ukryte za wąziutkim
przejściem w południowej części medyny. Zapłaciwszy za wstęp,
wchodzi się dalej ciasnym korytarzem na mały dziedziniec. To tu, we
wnękach za zdobionymi bramami znajdują się groby władców z
przedostatniej marokańskiej dynastii Sadytów - większość budowli
powstała tu w połowie XVI wieku. Dziwaczne, wąziutkie
przejście na dziedziniec zawdzięcza się Mulajowi Ismailowi,
który sto lat później zamurował grobowce. Odkryli je dopiero
francuscy piloci, którzy w XIX wieku przelatywali nad miastem
samolotem. Najbardziej uderzającą cechą budynków na
ulicach Marrakeszu jest ich czerwonawa barwa.
Tradycyjnym budulcem miasta jest tabia - materiał złożony
głównie z czerwonej gliny. Budynki w Marrakeszu często maluje się też
na różowy lub jasnoczerwony kolor, który charakterystyczny jest
zresztą nie tylko dla samego Marrakeszu, ale także i dla wielu innych
miast marokańskiego południa, a także Sahary Zachodniej. Wizyta
w Marrakeszu nie byłaby kompletna bez spaceru labiryntem suków
tutejszej medyny - można tu kupić dosłownie wszystko, choć
największym zainteresowaniem turystów cieszą ponoć suki tekstylne i
suk z dywanami. Moim celem były jednak dwa położone na krańcach medyny arcyciekawe obiekty - Muzeum Marrakeszu i położona tuż obok
Medresa ben Jusufa. Niełatwo tu trafić - nawet kiedy natrafi się już
wśród uliczek medyny na drogowskazy i tak można jeszcze
pobłądzić, dlatego najlepiej spytać kogoś o drogę. Muzeum mieści się
w odrestaurowanym XIX-wiecznym pałacu marokańskim. Duże
wrażenie robi wewnętrzny dziedziniec, obecnie zadaszony, z fontanną
pośrodku. Zaciekawić mogą także pomieszczenia dawnego hammamu. Wśród
eksponatów muzeum znajdują się zbiory marokańskiej sztuki, tak tradycyjnej, jak i współczesnej. Jeszcze większe wrażenie zrobiła na mnie stojąca
tuż obok Medresa ben Jusufa. Epatujący
przepychem zdobień budynek dawnej szkoły koranicznej zbudowano
już w XIV wieku za czasów dynastii Marynidów, jednak swój obecny
wygląd zawdzięcza on panującym w wieku XVI ostatnim władcom z rodu
Sadytów. W pierwszej kolejności wchodzi się tu na główny
dziedziniec, otoczony szerokimi arkadami. Zachwycają tu zdobienia z
cedrowego drzewa i dopracowane w najmniejszych detalach elementy
architektoniczne. Ponad dziedzińcem widnieją okna dawnych
uczniowskich sypialni, przypominających raczej cele więzienne. W
medresie można obejrzeć także pokój modłów i salę do rytualnych
ablucji. Miałem jeszcze zamiar obejrzeć gaje palmowe lub zajrzeć
do królewskich Ogrodów Agdal, jednak plany te niestety
pokrzyżowała mi pogoda. Na horyzoncie, od strony dalekich, pokrytych
śniegiem szczytów Atlasu, zaczynała nadciągać burza, co skłoniło
mnie do powrotu do hotelu. No, cóż - zanotowałem w pamięci, żeby
jeszcze kiedyś odwiedzić Marrakesz. Nie jest to w końcu takie
nierealne - z Warszawy można w miarę tanio dostać się
tu liniami British
Airways z przesiadką w Londynie. Jest to jedna z
uderzających cech Maroka - kraj ten wydaje się czasem
niezwykle odległy, nasuwa skojarzenia
z Opowieściami z Tysiąca i Jednej Nocy, a
niekiedy nawet - o czym miałem się niebawem przekonać - wywołuje
wrażenie podróży w zamierzchłą przeszłość, a przy tym jest
tak łatwo dostępny, tak niewiele wysiłku potrzeba, aby
zorganizować sobie tu wakacje. Następnego dnia
o świcie zjawiłem się na dworcu autobusowym.
Oczywiście zaczepił mnie zaraz jakiś typek i spytał, dokąd
jadę. Ano, do Warzazatu - odpowiedziałem. A on mi na to -
"Szybko! Szybko! Tam - autobus, zaraz odjedzie!". No i biegniemy do
zdezelowanego autokaru. Kiedy już wygodnie zająłem miejsce,
typek przychodzi do mnie i wyciąga łapę po sto dirhamów za to,
że mi pomógł "załatwić transport". Sto dirhamów! Tyś chyba na
głowę upadł, kolego! To ja mogę liczyć najwyżej na dwieście
dirhamów za godzinę profesjonalnego tłumaczenia, a ty chcesz sto
dirhamów za to, żeś powiedział dwa zdania?! Tyle to nawet twój król
nie zarabia!
Masz tu dziesięć dirhamów i znikaj, pókim
dobry! Koleś męczył mnie jeszcze przez kwadrans, zanim wyżebrał drugie dziesięć i
wreszcie dał za wygraną. Autobus odjechał rzecz jasna dopiero pół godziny
później. Ale niech tam, przynajmnie wreszcie byłem w
drodze ku górskim szczytom w
oddali.
Przejdź do dalszej części
relacji z podróży do Maroka
->>>>>>>>>
|