Maroko 2007 cz. III
Copyright (c) 2007 by Radosław Botev
<<<<<<-Przejdź do
początku relacji z podróży do Maroka
Casablanca
Do Casablanki jechałem ponad trzy godziny
pociągiem z Meknesu. W planach miałem wprawdzie również odwiedzenie
Rabatu, który położony jest na trasie pociągu przed Kasablanką,
jednak postanowiłem zaoszczędzić na czasie i odwiedzić Rabat w
czasie oczekiwania na wizę mauretańską w Casablance. Co prawda
konieczność pozostawiania paszportu w Casablance podczas wizyty
w innym mieście sprawiała, że trochę się wahałem, ale ostatecznie
postanowiłem zaryzykować. W końcu co to za różnica, czy w razie
kontroli będę się tłumaczył na rabackim czy casablanckim
komisariacie? Na wszelki wypadek zrobiłem sobie jednak kopie stron
paszportu z danymi osobowymi i pieczątką wjazdową. Na
dworzec kolejowy Casa Voyageurs zajechałem już po południu.
Schronisko młodzieżowe, w którym zamierzałem się zatrzymać, położone
jest jednak w obrębie medyny, co oznaczało, że miałem jeszcze
parę ulic do przejścia. Szczęściem z przewodnikiem Pascala pod
pachą szybko odnalazłem właściwą drogę i już wkrótce -
pozostawiwszy ciężki plecak w schronisku - ruszyłem w miasto.
Konsulat Generalny Mauretanii był już o tej porze z pewnością
zamknięty, więc odłożyłem sprawę mauretańskiej wizy na kolejny dzień.
Skierowałem się natomiast ku wizytówce miasta - ogromnemu
Meczetowi Hassana II.
Meczet ten stoi na sztucznym nasypie ponad taflą oceanu. Pojedynczy minaret meczetu wznosi się na ponad 200
metrów nad ziemię, co czyni go najwyższym minaretem na świecie i
najwyższą budowlą w Maroku. Jest to też jedno z kilku
tylko islamskich obiektów sakralnych w Maroku, na odwiedzenie
którego zezwala się niemuzułmanom. Przed meczetem rozciąga się
wielki plac, na którym w czasie ważnych uroczystości może zebrać się
nawet 80 tysięcy wiernych. Od strony miasta plac efektownie zamykają
zdobione arkady. Poza Meczetem Hassana II w
Casablance właściwie nie ma nic więcej do oglądania - jest to wielka
metropolia ze wszystkimi jej wadami: panuje tu duży
hałas, a ruch jest tak duży, że w godzinach szczytu przejście na
drugą stronę ulicy w miejscach bez sygnalizacji świetlnej graniczy
niemal z cudem. Na uwagę zasługuje tu jeszcze tylko dzielnica wokół
Place Mohammed V. Jest to najbardziej
reprezentacyjna część miasta. Wokół placu wzniesiono okazałe budynki
użyteczności publicznej z przepięknie zdobionymi elewacjami. Mnie
jednak najbardziej zaimponowały zlokalizowane w pobliżu bulwary i
ogrody, zwłaszcza zaś Parc de la Ligue
Arabe z palmowymi alejami i zadbanymi trawnikami. Jest
to prawdziwa oaza zieleni w tym hałaśliwym i gwarnym mieście. Tuż przy parku wznosi się pośród palmowych
drzew zachwycający, biały gmach Cathédrale du Sacré
Coeur. Katedra została wzniesiona w czasach kolonialnych -
łączy w sobie elementy europejskich i marokańskich
tradycji architektonicznych. Gmach nie jest już dzisiaj
wykorzystywany do celów religijnych - zaraz
po odzyskaniu przez Maroko niepodległości mieściła
się tam szkoła, a potem teatr i ośrodek kultury. Obecnie
budynek świeci pustkami, jednak na zewnątrz wciąż
wywiera ogromne wrażenie. Spod katedry wziąłem taksówkę
i pojechałem do położonego na dalekich
przedmieściach mauretańskiego konsulatu. Ku mojemu
zaskoczeniu, nie pozwolono mi wejść do budynku, a interesantów
starających się o wizę przyjmuje się... w oknie. To znaczy dwóch
jegomości siedzi za kratą okienną przy stole i przyjmuje wnioski
wizowe. Na szczęście nie było żadnych problemów z uzyskaniem wizy -
musiałem tylko złożyć wniosek, dwa zdjęcia i zapłacić 200 MAD. Po
wizę miałem zgłosić się następnego dnia po południu. Tak jak
planowałem wcześniej, żeby zaoszczędzić na czasie, jeszcze tego
samego dnia wybrałem się na zwiedzanie Rabatu. Rabat
Z Casablanki do
Rabatu najłatwiej dostać się pociągiem ze stacji kolejowej Casa Port tuż przy porcie.
Podróż trwa wtedy około godziny - dojeżdża się natomiast do samego
centrum Rabatu - do dworca Rabat Ville. Ja
jednak nieopatrznie wysiadłem stację wcześniej i miałem kawałek
do przejścia. W końcu jednak dotrałem obsadzoną drzewami Avenue an-Nasr
do średniowiecznego muru obronnego (zwanego na tym odcinku
Murem Almohadzkim) i wszedłem w obręb historycznego centrum
Rabatu. Zaraz
za bramą, po prawej stronie inny wysoki mur odgradza Avenue
Moulay Hassan od królewskiego pałacu - obecnej
siedziby marokańskiego króla Muhammada VI. Pomimo strażników
pilnujących wjazdu, sam obszerny dziedziniec pałacu wydaje się
otwarty dla przechodniów, nie chciałem jednak prowokować
nieprzyjemnej sytuacji, kiedy nie miałem przy sobie paszportu.
Zresztą samego pałacu i tak nie można zwiedzać. Dlatego minąłem mur
otaczający dziedziniec i znalazłem się przed Wielkim
Meczetem. Nie jest to jednak stary XIV-wieczny Wielki
Meczet wzniesiony przez Marynidów - tamten stoi kawałek dalej - w
obrębie medyny. Wielki Meczet przy Place de la Mosquee u zbiegu Avenue Moulay Hassan i Avenue Allal
ben Abdallah wygląda na znacznie młodszą konstrukcję. Podobał
mi się jednak jego górujący nad okolicą minaret. Zaraz za
meczetem mieści się Muzeum Archeologiczne, które miałem ochotę
zwiedzić, jednak tego dnia okazało się zamknięte.
Poszedłem więc dalej wzdłuż zacienionej Avenue Yacoub al Mansour i - minąwszy kolejną bramę (Bab Zair) - znalazłem się na rozległej przestrzeni na skarpie
ponad widoczną w oddali doliną Wadi Bu Raghragh. Ogólnie musiałem
stwierdzić, że w Rabacie panuje znacznie przyjemniejsza atmosfera
niż w zatłoczonej i hałaśliwej Casablance. W Rabacie jest znacznie
więcej zieleni, ruch jest jakby mniejszy, no i znacznie więcej jest
tu zabytków. A ja
właśnie jeden z takich zabytków miałem przed sobą. Na wprost Bab Zair, po drugiej stronie trawiastej przestrzeni, widoczne były
mury cytadeli Szella. Jest to najstarsza część Rabatu
- chociaż same mury zostały wzniesione dopiero w XIV wieku, to już w
starożytności istniała tu osada najpierw fenicka, a potem rzymska. W
XII wieku miasto to jednak opuszczono i przez następne stulecia
istniała tu królewska nekropola. Najwięcej zachowanych zabytków
pochodzi z czasów sułtana Abu al-Hasana z dynastii Marynidów, który
w XIV wieku oprócz wspomnianych murów i okazałej bramy zbudował
tu m.in. zawiję. Najbardziej rzuca się w oczy
jednak wysoki minaret
zrujnowanego Meczetu Abu Jusufa,
dominujący nad resztą bezładnego kompleksu ruin. Z samego meczetu
pozostało też kilka zarośniętych dziś zielskiem
pomieszczeń. Wszędzie wokół porozrzucane są natomiast ruiny
królewskich grobowców. Cały kompleks, położony na skraju skarpy,
otoczony murami i porośnięty marokańską roślinnością, epatuje niezwykłym spokojem. Z
Szelli przeszedłem ku kolejnej, często odwiedzanej atrakcji
Rabatu - ku Mauzoleum Muhammada V i Wieży
Hassana. Wejścia do kompleksu pilnuje dwóch dziwacznie ubranych
strażników na koniach, ale wstęp jest wolny. Przez bramę wchodzi się
na szeroki plac, z którego wyrasta las nieukończonych kolumn - to
pozostałości Meczetu Hassana, którego budowę
rozpoczęto w XII wieku za panowania sułtana Jakuba al-Mansura z dynastii
Almohadów i nigdy nie ukończono. Rozpoczęta budowla przetrwała do
XVIII wieku, kiedy to zawaliła się podczas trzęsienia ziemi.
Wyrastający z kamiennej posadzki las podstaw kolumn to wszystko, co
z niego pozostało. W głębi na prawo znajduje się wspomniane
Mauzoleum Muhammada V, gdzie spoczywa dziad (Muhammad V),
a także ojciec (Hassan II) i stryj (Abdullah) obecnie panującego w
Maroku monarchy. Jest to prostokątny budynek o białych ścianach
i zielonym dachu (zieleń jest kolorem islamu). Po
przeciwnej stronie kolumnowego lasu wznosi się natomiast
Wieża Hassana -
jedyna ocalała po trzęsieniu ziemi część Meczetu
Hassana. Wysokość minaretu planowano początkowo na 80 metrów,
jednak - podobnie jak meczet - minaret nie został
nigdy ukończony i wznosi się tylko na 44
metry.
Cały kompleks wywołuje bardzo przyjemne
wrażenia estetyczne - białe jak śnieg mauzoleum, jasne kolumny
meczetu i zdobiona w prawdziwie marokańskim stylu wieża górują nad
doliną Bu Raghragh, po przeciwległej stronie widać białe budynki
miasta Sala, a w dali połyskuje ocean. W Rabacie
warto jeszcze zapewne zajrzeć do starej medyny i położonej tuż za
nią kasby Al-Udaja. Niestety powoli zbliżał się już wieczór - oto
wady podróżowania zimą - a ja musiałem jeszcze przecież wrócić do
Casablanki. Kiedy wreszcie wyjeżdżałem z Rabatu, było już po
zachodzie słońca, więc na miejsce dotarłem już
w nocy. Kolejnego dnia odebrałem upragnioną mauretańską wizę, a dzień później
wyruszyłem pociągiem na marokańskie południe - do Marrakeszu.
Przejdź do dalszej części
relacji z podróży do Maroka
->>>>>>>>>
|