Gambia 2007
cz. IV
Copyright (c) 2007, 2009 by Radosław Botev
<<<<<<----- Wróć do
początku relacji z podróży do Afryki
Lumo w Farafenni
Słońce
nie grzało jeszcze zbyt mocno, kiedy wczesnym rankiem drugiego dnia
pobytu w Farafenni wybrałem się na północny skraj miasta. Ustawiono tutaj
prowizoryczne drewniane stoiska, na których część kupców
powoli wykładała swoje towary. Inni robili to na matach rozłożonych
wprost na ziemi. W Farafenni zaczynało się
lumo - dzień targowy. Chociaż
lumo odbywają się w wielu wioskach w całej Senegambii (w
każdej z nich w określony dzień tygodnia), to właśnie do Farafenni,
położonego w strategicznym miejscu na skrzyżowaniu głównych dróg
dokładnie pośrodku Senegambii, zjeżdża najwięcej kupców - także z
Senegalu, a nawet z Mali, Gwinei i Gwinei-Bissau. Dlatego słyszy się
tu wiele różnych języków, a w użyciu są różne lokalne waluty. Kiedy
chodziłem między stoiskami, zwróciłem uwagę, że sprzedawaniem, a
także kupowaniem towarów zajmowały się w większości kobiety, jak
zwykle odziane w swoje jaskrawe, wielobarwne stroje. Niektóre z nich
zabierały ze sobą swoje dzieci. Mężczyźni natomiast zajęci byli
rozładowywaniem ciężarówek i zaprzęgniętych w osły wózków z towarem.
W różnokolorowych misach i workach na sprzedaż wystawiano głównie
owoce, warzywa, orzeszki ziemne i inne płody rolne. Uprawa i
sprzedaż orzeszków ziemnych jest jedną z głównych gałęzi gospodarki
Gambii. W ostatnich latach coraz ważniejszy staje się także sektor
turystyczny, jednak tu - w środkowej Gambii z dala od nadmorskich
kurortów - wciąż jest on jeszcze ledwie w powijakach. Mimo
trwającej ostatnio stopniowej migracji do miast w poszukiwaniu
lepszych warunków życia stale większość Gambijczyków żyje na
wsi i utrzymuje się z rolnictwa lub połowów ryb na rzece Gambia.
Wassu - kamienne kręgi Senegambii
Mikrobus z
Farafenni
w kierunku wschodnim odjechał z cienistego placyku w południowo-wschodniej
części miasteczka. Według przewodnika LonelyPlanet
dalsza droga powinna nie mieć asfaltu, okazało się jednak,
że i tym razem informacje te już się zdezaktualizowały. Asfalt
ciągnął się aż do Janjanbureh (Georgetown), do którego zamierzałem dotrzeć
pod koniec dnia. Na razie jednak moim celem było Wassu z
najważniejszym zabytkiem Gambii - tajemniczymi kamiennymi
kręgami, wpisanymi na listę światowego dziedzictwa UNESCO jako część obiektu pod nazwą Kamienne kręgi Senegambii. Wassu
jest małym miasteczkiem z ledwie dwoma rzędami zabudowań po obu
stronach North Bank Road. Ścieżka do kamiennych kręgów nie jest
oznaczona i musiałem zapytać o drogę napotkanego Gambijczyka. Po
chwili brnąłem już we właściwym kierunku przez wypaloną słońcem,
trawiastą sawannę. Gorący, afrykański wiatr utrudniał oddychanie
i parzył skórę twarzy, a przejście z ciężkim plecakiem
kilkusetmetrowego odcinka w rozedrganym od żaru powietrzu okazało
się zadaniem niemal ponad moje siły. W końcu, z kilkuminutowym
postojem po drodze, doczłapałem się do grupki zabudowań bezpośrednio
przy kiemiennych kręgach. Z ulgą złożyłem plecak na posadzce
klimatyzowanego pomieszczenia. Teraz wystarczyło już tylko uiścić
drobną opłatę i mogłem do woli przechadzać się między wystającemy z
ziemi, z wolna wietrzejącymi, kamiennymi blokami. W Wassu
znajduje się kilka kamiennych kręgów złożonych z od kilkunastu do
dwudziestu paru czerwonawobrązowych kamieni. Nie wiadomo
dokładnie, kto zbudował kręgi ani jakie było ich przeznaczenie.
W całej Senegambii jest wiele innych, podobnych stanowisk
archeologicznych, a kręgi pochodzą w większości z drugiej połowy I
tysiąclecia naszej ery. Prowadzone w ich otoczeniu wykopaliska
odsłoniły narzędzia i kości ludzkie, co może wskazywać na pierwotne
przeznaczenie stanowisk jako miejsc pochówku. Z drugiej strony
badania wskazują, że złożone tam ciała ludzkie są nieco młodsze niż
same kręgi. W każdym razie kręgi i ich budowniczowie pozostają dotąd
zagadką. W dalszą drogę do Janjanbureh zamierzałem wybrać
się zbiorową taksówką, zaparkowaną w miasteczku. Usadowiłem się więc
w środku w oczekiwaniu na komplet pasażerów. Wkrótce okazało się, że
był to błąd - przez miasteczko przejeżdżały co jakiś
czas taksówki zbiorowe z Farafenni wprost do Janjanbureh,
nikt natomiast nie kwapił się, żeby wsiadać w samym Wassu. W
tej sytuacji mogło się okazać, że w dalszą drogę wyjechałbym dopiero
kolejnego dnia. W końcu zabrałem plecak i zatrzymałem jedną z
taksówek. Na początku kierowca wyraźnie chciał mnie zabrać, a i w
taksówce było dość miejsca. Wtedy jednak zjawił się kierowca
mikrobusu, w którym siedziałem wcześniej, i zamienił kilka zdań z
kierowcą przejeżdżającej tasówki zbiorowej. I nagle okazało się, że
dziwnym trafem zabrakło dla mnie miejsca. Sprawa była jasna
- kierowca z Wassu wyraźnie chciał zarobić i dogadał się z
drugim taksówkarzem. Wraz z grupką Niemców, którzy - podobnie jak ja
- czekali wcześniej na transport w Wassu, zdecydowałem się
odejść kilka kilometrów od miasteczka i dopiero tam spróbować zatrzymać kolejny
mikrobus. Tak też zrobiliśmy i po
chwili jechałem już po równej, niedawno wyasfaltowanej drodze w kierunku
Janjanbureh.
Przejdź do
dalszego ciągu relacji z podróży do Afryki
-->>>>>>>
|