Gambia 2007
cz. I
Copyright (c) 2007, 2008 by Radosław Botev
<<<<<<----- Wróć do
początku relacji z podróży do Afryki
W drodze do Bandżulu
Posterunek straży granicznej w Amdallai mieści
się w małym, drewnianym budynku. Siedzący za biurkiem urzędnik
uważnie przyjrzał się wizie, którą otrzymałem ponad miesiąc
wcześniej w Konsulacie Republiki Gambii w Warszawie. Wiza ważna jest przez trzy miesiące od daty
wystawienia, jednak o rzeczywistej długości pobytu w Gambii decyduje
straż graniczna. Dlatego też nie zaskoczyło mnie pytanie
urzędnika: - How long do you want to stay here? Mówił
z dziwnym, z początku trudno zrozumiałym akcentem. Angielski jest w
Gambii językiem urzędowym, jednak miejscowa ludność posługuje
się na co dzień lokalnymi, murzyńskimi językami, takimi jak
fula, malinke czy wolof. - Siedem dni - odpowiedziałem, po czym
otrzymałem w paszporcie pieczątkę ze stosowną adnotacją. Od tej
chwili byłem już oficjalnie po gambijskiej stronie granicy. Teraz
trzeba było jeszcze wymienić pieniądze. Na głównych przejściach
granicznych, takich jak to w Karang-Amdallai, nie jest to problemem.
Ledwo wysiadłem z taksówki jeszcze na terytorium Senegalu, zaraz
dopadła mnie grupka miejscowych, oferujących taką właśnie usługę.
Zwykłem wymieniać pieniądze już po załatwieniu wszystkich
formalności paszportowych, więc dopiero teraz dałem się zaprowadzić
na zaplecze jednego z tutejszych sklepików. Trzeba pamiętać o
dokładnym przeliczeniu pieniędzy - bardzo często zdarzają się tutaj
oszustwa, polegające na tym, że otrzymuje się o połowę mniej w
lokalnej walucie, niż dało się na wymianę. Udaje się to o tyle
łatwo, że banknotem o najwyższym nominale, jaki można otrzymać
z rąk miejscowych, jest 50 dalasi - równowartość około 5 złotych
(najwyższy istniejący nominał to 100 dalasi, ale banknoty
takie dostawałem w Gambii tylko w bankomacie). Tak więc
przy wymianie sensownej ilości pieniędzy otrzymuje się dość pokaźny
plik banknotów, które niełatwo jest szybko przeliczyć. Pozostałem
jednak czujny i już po chwili z właściwą sumą pieniędzy siedziałem w
taksówce zbiorowej wiozącej mnie do oddalonego o kilkanaście
kilometrów miasteczka Barra. Po drodze zatrzymał nas jeszcze tylko
patrol, który po rutynowej kontroli paszportów zezwolił nam na
dalszą jazdę. Już ta krótka, kilkunastominutowa podróż z
nadgranicznego Amdallai do Barra pozwoliła mi poczuć przedsmak
atmosfery gambijskiego państewka. Gambia - maleńka enklawa wciśnięta
w terytorium Senegalu - rozłożona jest wzdłuż rzeki o tej samej
nazwie. Na wybrzeżach panuje ciepły, łagodny klimat, wprost idealny
dla turystyki. Bujna, zielona roślinność, zrelaksowany sposób bycia
mieszkańców i brak bariery językowej działały na mnie niezwykle
kojąco po pobycie w zakurzonym i hałaśliwym Kaolacku. Miasteczko Barra
leży na północnym brzegu rozległego estuarium rzeki Gambia, niedaleko
wybrzeży Oceanu Atlantyckiego. Swoje istnienie zawdzięcza fortowi
obronnemu, który na początku XIX wieku wznieśli tu Brytyjczycy. Kilka
razy dziennie odpływa stąd prom do położonego
na przeciwległym brzegu Bandżulu - stolicy kraju. Wokół przystani
skupiły się drewniane stoiska z napojami i przygotowywanymi na
bieżąco potrawami. Kiedy przyjechałem, do odjazdu promu pozostała
jeszcze godzina, więc nie odmówiłem sobie sutego posiłku.
Teoretycznie największe ośrodki turystyczne Gambii - Serekundę i Bakau - miałem już
na wyciągnięcie ręki, jednak w czasie wyprawy takiej jak
ta nigdy nie wiadomo, kiedy następnym razem będę się mógł
porządnie najeść. Kiedy wreszcie
nadszedł czas odjazdu promu, miejscowa ludność zaczęła tłoczyć
się na przystani. Bilety na szczęście załatwił dla mnie już
wcześniej syn właściciela "jadłodajni", w której się posilałem.
Teraz musiałem tylko wbić się w tłum, a potem usadowić się jakoś na
podłodze promu tuż obok innych podróżnych i kilku samochodów. Trasa
ta jest mocno uczęszczana, co nie powinno dziwić - jest to
najkrótsza droga łącząca Bandżul z senegalskim Dakarem. Dawniej
odcinek z Barra do Bandżulu można było pokonać także w małych
pirogach, takich jak te w Rosso na rzece Senegal,
jednak była to niebezpieczna przeprawa (zdradliwy ocean jest tuż, tuż!)
i zdarzały się zatonięcia pasażerów. Pytałem o możliwość odbycia
takiej podróży, ale najwyraźniej zrezygnowano już z tej formy transportu.
Bandżul
Po
półgodzinnej przeprawie prom dobił wreszcie do południowego brzegu rzeki. Bandżul
(Banjul) - gambijska stolica - leży
właściwie na małej wyspie z trzech stron otoczonej przez lasy
namorzynowe. Miasto zawdzięcza swoje istnienie właśnie takiemu
strategicznemu położeniu na owej Saint Mary Island (Wyspie Świętej Marii). W przeszłości dostępu do
estuarium rzeki Gambia broniły bowiem dwa brytyjskie forty na
przeciwległych brzegach - Fort Bullen w Barra (zachowany do dziś i
wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO w ramach obiektu Wyspa Kunta Kinteh i związane z nią zabytki) oraz drugi fort na
Wyspie Świętej Marii, z którego rozwinęło się później miasto, znane
w czasach kolonialnych jako Bathurst, a obecnie pod miejscową
nazwą Bandżul. Zatrzymałem się w Ferry Guesthouse, zaraz naprzeciw wyjścia z przystani.
Miałem tu skromny pokoik, w którym ledwie starczało miejsca na łóżko
i plecak. Wspólna łazienka z prysznicem i toaletą znajdowała tuż
obok na korytarzu. Niewątpliwą zaletą był jednak taras w głównym
pomieszczeniu, z którego - w czasie pogawędki z właścicielem
pensjonatu - można było obserwować tętniącą życiem ulicę. Zawiódłby się jednak ten,
kto szukałby przy tutejszych ulicach nowoczesnej zabudowy. W
odróżnieniu od większości afrykańskich stolic Bandżul zachował nieco
staroświecki charakter małego, kolonialnego miasteczka. Miasto
ustrzegło się przed tabunami osiedleńców, przybywających tu w
poszukiwaniu pracy - pod tym względem znacznie atrakcyjniejsze są
bowiem pobliskie ośrodki turystyczne nad samym oceanem. Bandżulska
zabudowa składa się w większości ze starych, kolonialnych budynków,
wyraźnie już podniszczonych w ciągu ostatnich dekad. Na mniej
zatłoczonych ulicach panuje przyjemna, zrelaksowana atmosfera. Nie
było tu też wielu zachodnich turystów, którzy mogliby zepsuć nastrój
mojej afrykańskiej przygody. Niekwestionowanym symbolem Bandżulu i całej Gambii jest
wzniesiony przy głównej drodze wjazdowej do miasta łuk triumfalny
Arch 22. Budowla ta powstała w
drugą rocznicę puczu z 22 lipca 1994 roku, w wyniku którego do
władzy doszedł prezydent Yahya Jammeh, do dziś sprawujący władzę. Za
niewielką opłatą można wejść na taras widokowy, skąd roztacza się
panorama Bandżulu i ujścia rzeki Gambia. Jest to pierwszy
budynek, jaki widują turyści przybywający do Bandżulu od strony lotniska
czy też nadmorskich kurortów, dlatego samo miasto może potem
nieco rozczarować starą, podniszczoną zabudową. Ja jednak jechałem tą
trasą w przeciwną stronę i dopiero na drugi dzień
mojego pobytu w Gambii. Wiązało się to z
niemiłymi doświadczeniami, jakie małem
z tutejszymi bankomatami.
Przejdź do dalszego ciągu relacji z
podróży do Afryki
-->>>>>>>
|